Rozdział 10
Serdeczne powitanie
Płynęli, a tymczasem rozwidniało się i było coraz
cieplej. W pewnej chwili rzeka skręciła, okrążając ramię lądu wysunięte z
lewego brzegu. Pod skalistym urwiskiem woda kipiała na głębi i przelewała się z
pluskiem. Urwisko szybko zostało za nimi, brzeg się obniżył, drzewa zniknęły.
Oczom hobbita ukazał się rozległy widok.
Leżał przed nim kraj otwarty, nasycony wodami
rzeki, która tu dzieliła się na sto krętych odnóg, rozlewała po moczarach i
stawach usianych wysepkami; główny jednak nurt, wciąż jeszcze bogaty, płynął
spokojnie pośrodku. W oddali, z głową ukrytą w postrzępionym obłoku, wznosiła
się Góra! Jej najbliższego otoczenia na północo-wschodzie i zaklęsłej niziny
między nią a rzeką nie było stąd widać. Tylko ona patrzała z wysokości poprzez
moczary ku lasom. Samotna Góra! Bilbo odbył długą drogę i przeżył wiele
przygód, aby ją zobaczyć, lecz widok ten wcale go nie rozradował.
Przysłuchując się rozmowom flisaków i gromadząc
strzępy wiadomości padające z ich ust, Bilbo wkrótce zrozumiał, jak wyjątkowemu
szczęściu zawdzięcza, że w ogóle choćby z daleka ujrzał Górę. Wprawdzie
przecierpiał okropności uwięzienia, a teraz znajdował się w dość przykrej
sytuacji (nie wspominając już o położeniu biednych krasnoludów!), lecz miał
więcej szczęścia, niż przypuszczał. Flisacy wciąż mówili o towarach spławianych
w dół i w górę rzeki, o wzrastającym ruchu na tym wodnym szlaku, odkąd drogi
lądowe na wschód od Mrocznej Puszczy zniknęły lub wyszły z użycia; mówili też o
kłótniach między ludźmi znad Jeziora a elfami z lasów o to, do kogo należy
utrzymanie spławności Leśnej Rzeki i pilnowanie porządku na jej brzegach. Kraj
ten bardzo się zmienił od owych czasów, gdy krasnoludy żyły we wnętrzu góry, od
epoki, której wspomnienie stało się dla większości mieszkańców ledwie mglistą
legendą. Kraj zmienił się także w ostatnich latach, sprzed których pochodziły
wiadomości Gandalfa. Wskutek deszczów i powodzi rzeki płynące na wschód
wezbrały, były też trzęsienia ziemi (niektórzy przypisywali je wybrykom smoka,
wspominając go zwykle z przekleństwem i wymownym gestem w stronę Góry). Na obu
brzegach moczary i trzęsawiska rozprzestrzeniły się szerzej.
Nie można było
odszukać dawnych ścieżek, niejeden jeździec lub pieszy wędrowiec zginął
próbując je odnaleźć. Droga elfów przecinająca lasy, którą wybrały krasnoludy
za radą Beorna, kończyła się obecnie na wschodnim skraju puszczy niepewną,
rzadko uczęszczaną ścieżką. Jedyną jako tako bezpieczną drogą z północnych
krańców Mrocznej Puszczy ku równinom leżącym po jej drugiej stronie, w cieniu
Góry, była teraz rzeka, lecz nad tą drogą trzymał straż król leśnych elfów.
Jak więc
widzicie, Bilbo w wyniku wszystkich przygód trafił na jedyną możliwą drogę. Pan
Baggins, drżący z chłodu na tratwie z beczek, zapewne pocieszyłby się nieco,
gdyby wiedział, że wieści o tym wszystkim dotarły do Gandalfa w dalekich
stronach i mocno go zaniepokoiły, że czarodziej właśnie kończył inne sprawy
(nie należące do tej historii) i przygotowywał się do podróży na poszukiwanie
kompanii Thorina. Ale o tym Bilbo nic nie wiedział.
Wiedział
tylko, że rzeka ciągnie się i ciągnie bez końca, że jest głodny, że ma
obrzydliwy katar, że nie podoba mu się wcale Góra spoglądająca na niego - jak
mu się wydawało - tym chmurniej i groźniej, im bliżej podpływał. Po jakimś
czasie jednak rzeka skierowała się bardziej na południe, Góra znów się jakby
oddaliła, aż wreszcie, pod wieczór, brzegi po obu stronach stały się skaliste,
rozproszone wody zbiegły się razem w głęboki, rwący nurt, a tratwa pomknęła
żywiej.
Słońce już
zaszło, gdy zataczając łuk na wschód, Rzeka Leśna wpadła wreszcie do Długiego
Jeziora. Szerokie ujście z obu stron zamykały jak brama urwiste skały, a u ich
stóp ciągnął się pas wybrzeża wysypany żwirem. Długie Jezioro! Bilbo nie
wyobrażał sobie, żeby mogła istnieć tak wielka woda poza morzem. Jezioro bowiem
tak było szerokie, że przeciwległy brzeg wydawał się daleki i mały, a tak
długie, że północnego końca, wysuniętego w kierunku Góry, Bilbo wcale nie mógł
dostrzec. Jedynie z mapy hobbit pamiętał, że tam, daleko, gdzie migotały już
gwiazdy Wielkiego Wozu, płynęła spod Dali Bystra Rzeka, która wspólnie z Leśną
Rzeką wypełniała ongi tę głęboką, wielką, skalistą dolinę. U jej Południowego
końca podwójnie już bogaty nurt przelewał się przez wysokie progi i mknął ku
nieznanym krainom. W ciszy pogodnego wieczora huk wodospadów dobiegał niby
daleki grzmot.
Nie opodal
ujścia Leśnej Rzeki znajdowało się niezwykłe miasto, o którym hobbit wiedział
coś niecoś z rozmów podsłuchanych w piwnicach króla elfów. Miasto nie leżało na
brzegu, gdzie widać było ledwie kilka chat i budynków, lecz wyrastało nad taflą
jeziora, osłonione od fal wpadającej rzeki skalistym przylądkiem, który tworzył
zaciszną zatokę.
Długi drewniany
most łączył brzeg z olbrzymim pomostem, zbudowanym z drzew wyciętych w puszczy,
a na nim wznosiło się drewniane miasto; gród nie elfów, lecz ludzi, którzy
mieli wciąż jeszcze dość odwagi, by żyć w cieniu Smoczej Góry. Wciąż jeszcze
trwał tutaj ruch handlowy, towary płynęły rzeką z południa, a ludzie przewozili
je, omijając wodospady, do swego miasta; lecz za dawnych dobrych czasów, gdy na
północy kwitło zamożne miasto Dal, ludzie z Jeziora byli bogaci i możni, po
wodach żeglowały całe flotylle, niektóre statki wiozły złoto, a inne - rycerzy
w zbrojach, toczyły się tu wojny i dokonywały wielkie dzieła, po których teraz
została tylko legenda. Kiedy woda opadała w czasie suszy, widać było po dziś dzień
u brzegów zmurszałe pale większego niegdyś miasta.
Ludzie
jednak niewiele już z tego wszystkiego pamiętali, chociaż zachowały się stare
pieśni o królu krasnoludów panującym we wnętrzu Góry, o Throrze i Thrainie z
rodu Durina, o zjawieniu się smoka i upadku władców Dali. Niektóre pieśni
zapowiadały, że Thror i Thrain wrócą kiedyś, a wówczas przez bramę z Góry
spłynie na rzekę złoto i cały kraj rozebrzmi na nowo śpiewem i śmiechem. Ale
miła legenda nie wpływała na tok powszedniego życia.
Kiedy
tratwa z beczek ukazała się na rzece, spod palów miasta ruszyły łodzie i
rozległy się nawoływania, na które flisacy odpowiedzieli. Rzucono liny,
wciągnięto wiosła, tratwę wycofaną z nurtu Leśnej Rzeki przycumowano na uboczu,
poza skalistą ścianą, w małej zatoce. Wkrótce mieli nadjechać z południa
ludzie, żeby zabrać puste beczki i dostarczyć inne, napełnione towarami, które
elfy zabiorą w górę rzeki do swojej leśnej siedziby. Tymczasem beczki pozostały
na brzegu, a flisacy wraz z załogami łodzi poszli do miasta na ucztę.
Bardzo by
się zdumieli, gdyby zobaczyli, co się stało na wybrzeżu po ich odejściu, gdy
zapadła ciemna noc. Najpierw Bilbo odczepił od reszty jedną beczkę, wtoczył na
płyciznę i otworzył. Z wnętrza dobył się jęk i wypełzł okropnie sponiewierany
krasnolud. Miał pełno siana w zmierzwionej brodzie, a tak był obolały,
zdrętwiały, posiniaczony i rozbity, że ledwie mógł się na nogach utrzymać; z
trudem przebrnął przez płytką wodę i padł jęcząc na brzegu Zagłodzony,
oszołomiony, wyglądał jak pies, którego łańcuchem przykuto do budy i zostawiono
przez tydzień w zapomnieniu. Był to Thorin, lecz poznałbyś go chyba tylko po
złotym naszyjniku i po kolorze niegdyś błękitnego, a teraz brudnego i
zniszczonego kaptura z wystrzępionym srebrnym chwastem. Długa chwila minęła,
nim Thorin zdobył się na jaką taką uprzejmość wobec hobbita.
- No i
co, żyjesz czy umarłeś? - spytał Bilbo, szczerze rozgniewany. Nie pamiętał być
może, że sam najadł się co najmniej raz do syta w tej podróży, podczas gdy
krasnoludy głodowały, i że korzystał ze swobody ruchów, której im brakło, nie
mówiąc już o wielkich ilościach świeżego powietrza. - Czy siedzisz w więzieniu,
czy jesteś wolny? Jeśli chcesz dostać coś do jedzenia, jeżeli w ogóle upierasz
się dalej przy tej głupiej przygodzie, która -nie zapominaj! -jest twoją, a nie
moją przygodą - radzę ci, pogimnastykuj trochę ramiona, rozetrzyj nogi i pomóż
mi uwolnić resztę kompanii, póki jeszcze pora.
Thorin
oczywiście rozumiał, że Bilbo ma rację, stęknąwszy więc raz i drugi, wstał i
zaczął jak mógł pomagać hobbitowi. Trudna i bardzo ciężka była to robota,
musieli bowiem w ciemnościach brodzić po zimnej wodzie i wyszukiwać właściwe
beczki. Opukując je z zewnątrz i nawołując towarzyszy, znaleźli sześciu, którzy
mieli siłę odpowiedzieć. Gdy uwolnili ich z zamknięcia i pomogli im dojść do
brzegu, biedacy posiadali tam lub pokładli się, narzekając i zawodząc.
Zmoknięci, rozbici i odrętwiali, nie mogli zrazu pojąć, że są wyratowani, i
podziękować za to należycie.
Najnieszczęśliwsi
byli Dwalin i Balin, nie można było od nich żądać pomocy. Bifur i Bofur, mniej
posiniaczeni i nie tak przemoczeni, leżeli na ziemi i nie chcieli wziąć się do
żadnej roboty. Za to Kili i Fili, młodzi jeszcze (jak na krasnoludy), a przy
tym lepiej zapakowani w mniejszych baryłkach, porządnie wymoszczonych sianem,
wyszli z przeprawy niemal uśmiechnięci, ledwie z paru siniakami, i szybko
rozruszali sztywne kości.
- Mam
nadzieję, że już nigdy w życiu nie będę musiał wąchać jabłek powiedział Fili.
- Moja baryłka była pełna tego zapachu. Oddychać nim nieustannie, kiedy się nie
można poruszyć, kiedy się kostnieje z zimna i dostaje mdłości z głodu - to
okropność! W tej chwili zjadłbym wszystko, co byś mi dał, nie wstałbym chyba od
miski do rana, ale jabłka nie tknąłbym nawet!
Dzielnie
wspomagani przez Fila i Kila, Thorin i Bilbo odszukali w końcu i uwolnili
resztę kompanii. Biedny gruby Bombur spał czy może omdlał, a Dori, Nori, Oin i
Gloin nasiąkli wodą i wydawali się na pół tylko żywi; trzeba ich było kolejno
przenosić na brzeg i układać tam, zupełnie bezwładnych.
- No, to
już wszyscy! - rzekł Thorin. - Myślę, że powinniśmy złożyć dzięki szczęśliwej
gwieździe oraz panu Bagginsowi. Pan Baggins na pewno ma prawo oczekiwać od nas
wdzięczności, chociaż wolałbym, żeby trochę wygodniej urządził nam tę podróż.
Mimo wszystko raz jeszcze powtarzam: jestem do Pańskich usług, panie Baggins!
Mam nadzieję, że odczujemy szczerą wdzięczność, jak się najemy i odpoczniemy.
A tymczasem co dalej?
-
Proponuję iść do miasta - rzekł Bilbo. - Cóż innego mamy do wyboru? Nic innego
rzeczywiście nikomu nie przychodziło do głowy; zostawiając więc część kompanii na
miejscu, Thorin, Fili, Kili i hobbit ruszyli brzegiem w stronę ogromnego mostu.
U wejścia na most czuwali strażnicy, ale nie pilnowali go zbyt gorliwie, bo od
dawna nie było to naprawdę potrzebne. Ludzie znad Jeziora żyli w zgodzie z
leśnymi elfami, jeśli nie liczyć drobnych sporów o myto za przeprawę szlakiem
rzecznym. Innych sąsiadów w pobliżu nie mieli, toteż młodsi mieszkańcy miasta
jawnie powątpiewali o istnieniu jakiegoś smoka w górskiej jamie i śmieli się,
kiedy starcy - siwobrodzi dziadkowie i zgrzybiałe baby - opowiadali, że za
młodu na własne oczy widzieli smoka przelatującego po niebie. W tej sytuacji
nic dziwnego, że wartownicy pili i zabawiali się wesoło przy ogniu w swojej
budzie, tak że nie słyszeli hałasu, jaki towarzyszył wyładunkowi krasnoludów,
ani też kroków czterech zwiadowców. Zdumieli się bardzo, kiedy Thorin Dębowa
Tarcza stanął w progu.
- Ktoś
jest i czego tu chcesz? - krzyknęli zrywając się i sięgając do broni.
- Jestem
Thorin, syn Thraina, a wnuk Throra, Króla spod Góry! - oświadczył krasnolud
donośnym głosem i tak godnie, że mimo podartej odzieży i brudnego kaptura
wyglądał na królewskiego potomka. Na jego szyi i u pasa lśniło złoto, oczy miał
ciemne i zapadnięte głęboko. - Wróciłem! Chcę się widzieć z władcą tego miasta.
Wrażenie
było niesłychane. Co zapalczywsi wybiegli na dwór, jakby w nadziei, że Góra już
błyszczy złotem wśród nocy i że wody Jeziora w okamgnieniu zabarwiły się
złociście. Kapitan straży wystąpił naprzód.
- A kim są
twoi towarzysze? - spytał wskazując Filiego, Kiliego i Bilba.
- Ci dwaj
to synowie córki mojego ojca - odparł Thorin - Fili i Kili z rodu Durina. A to
jest pan Baggins, który wraz z nami odbył podróż z zachodu.
- Jeżeli
przychodzicie w pokojowych zamiarach, złóżcie broń w moje ręce - rzekł
kapitan.
- Nie mamy
broni - powiedział Thorin, a była to prawda, ponieważ leśne elfy odebrały im
noże, jak również słynnego Orkrista. Bilbo miał jak zwykle ukryty pod ubraniem
mieczyk, nic wszakże o tym nie mówił. - Nie potrzeba nam oręża, gdy wreszcie
powracamy do własnych posiadłości zgodnie z prastarą przepowiednią. Nie
moglibyśmy zresztą walczyć przeciw tak wielkiej przewadze. Prowadź nas do swego
władcy.
- Nasz
władca teraz ucztuje - rzekł kapitan.
- W takim
razie tym bardziej prowadź nas do niego - wybuchnął Fili, zniecierpliwiony
przedłużającymi się ceregielami. - Jesteśmy znużeni i głodni po długiej
podróży, mamy też z sobą chorych towarzyszy. Pośpiesz się, nie trać czasu na
próżne słowa, bo inaczej twój władca pewnie będzie miał ci coś niecoś do
powiedzenia.
- Chodźcie za mną - rzekł kapitan i biorąc sześciu
ludzi do eskorty, poprowadził gości przez most i bramę miejską na rynek. Był to
szeroki krąg spokojnej wody, otoczony wysokimi palami, na których wspierały się
najznamienitsze budowle, i ułożonymi z desek bulwarami, z których schody i
drabiny wiodły w dół, ku jezioru. Z dużego, jarzącego się od świateł domu
dobiegał gwar licznych głosów. Weszli i stanęli olśnieni blaskiem, a także
widokiem długich stołów i tłumu biesiadników.
- Jestem
Thorin, syn Thraina, który był synem Throra, królującego pod Górą! - głośno
zawołał Thorin od progu, nim kapitan zdążył go oznajmić. Wszyscy zerwali się z
miejsc. Władca miasta wstał ze swego wspaniałego fotela. Nikt
jednak nie był tak zdumiony jak flisacy ze służby króla elfów, siedzący na
szarym końcu. Cisnąc się do władcy miasta krzyczeli:
- To jeńcy
naszego króla, którzy zbiegli z niewoli, włóczęgi, wędrowne krasnoludy! Nie
umieli się wytłumaczyć, dlaczego przekradają się lasami i niepokoją naszych
braci.
- Czy to
prawda? - spytał władca. Wydawało mu się to o wiele bardziej prawdopodobne niż
powrót króla spod Góry, jeżeli w ogóle taka osobistość rzeczywiście kiedyś
istniała.
- Prawda,
że w drodze do własnej ojczyzny zostaliśmy niesłusznie przez elfów porwani i
uwięzieni bez winy - odparł Thorin. - Ale nie ma takich krat i zamków, które by
mogły przeszkodzić naszemu powrotowi, zapowiedzianemu przez stare
przepowiednie. A to miasto nie należy do królestwa elfów. Nie do jego flisaków
się zwracam, lecz do władcy Miasta na Jeziorze.
Władca
wahał się chwilę, spoglądając to na krasnoludy, to na flisaków. Król elfów miał
w tych stronach znaczną potęgę, toteż władca nie chciał z nim zadzierać; nie
przywiązywał również wielkiej wagi do starych pieśni, bo zaprzątały go przede
wszystkim sprawy handlu i myta, towarów i złota; tym właśnie upodobaniom
zawdzięczał swoje stanowisko. Ale większość obywateli inaczej się ~ tę rzecz
zapatrywała i rozstrzygnięto ją nie czekając na zdanie władcy. Nowina
przedostała się z sali biesiadnej na miasto i obiegła je niczym płomień. Krzyk
Podniósł się wszędzie - w sali i na ulicach. Na bulwarach zadzwoniły szybkie
kroki. Już ten i ów poddawał zwrotki prastarych pieśni o powrocie króla spod
Góry; nikomu nie sprawiało wielkiej różnicy, że zamiast Throra zjawił się jego
wnuk. Ludzie podejmowali pieśń i wkrótce rozbrzmiał głośny śpiew, wysoko
wzbijając się nad jeziorem:
Podziemny król nad króle,
Pan wydrążonych skał
I władca srebrnych źródeł
Odbierze to, co miał.
Korona błyśnie złotem,
W stu harfach zabrzmi dzwon
A w górskich grotach echo
Powtórzy dawny ton.
W pas się pokłonią lasy
I źdźbła zielonych traw,
A złoto i diamenty
Popłyną rzeką wpław.
Zaszemrzą pieśń strumienie,
Zaszumi las i bór -
I radość zapanuje,
Gdy zjawi się Król Gór.
Tak, a
przynajmniej podobnie śpiewali, pieśń jednak miała o wiele więcej zwrotek i
towarzyszyły jej okrzyki, a także dźwięki harf i skrzypiec. Doprawdy, najstarsi
ludzie nie pamiętali tak gorączkowego podniecenia w Mieście na Jeziorze. Nawet
elfy leśne zdumiewały się i wręcz niepokoiły. Nie wiedziały oczywiście, w jaki
sposób Thorin zdołał uciec z więzienia, i przychodziło im do głowy, że może ich
własny król popełnił grubą omyłkę. Co do władcy miasta, to rozumiał on, że nie
ma innej rady, jak ulec głosowi ogółu i - przynajmniej na razie - udawać, iż
wierzy we wszystko, co mówi Thorin. Ustąpił mu zatem swojego wspaniałego
fotela, Kili i Fili zasiedli tuż obok na zaszczytnych miejscach, a Bilbo
również znalazł się przy stole wśród najdostojniejszych biesiadników; w
powszechnym zamieszaniu nikt nie pytał, skąd wziął się ten hobbit, o którym w
pieśni nie doszukałbyś się najlżejszej bodaj wzmianki.
Wkrótce
wśród objawów niesłychanego entuzjazmu wprowadzono do miasta resztę
krasnoludów. Opatrzono wszystkich, nakarmiono, zakwaterowano, obsypano
uprzejmościami, w jak najmilszy sposób i ku całkowitemu ich zadowoleniu.
Thorin ze swą
kompanią zamieszkał w osobnym, obszernym domu, miał na usługi łodzie i
wioślarzy; jak dzień długi, przed kwaterą gości tłum śpiewał i wiwatował,
ilekroć któryś z krasnoludów pokazał choćby tylko koniec nosa.
Śpiewano
przeważnie stare pieśni, lecz niekiedy również nowe, ułożone na poczekaniu,
głoszące dufnie, że lada chwila smok zginie, a rzeką do Miasta na Jeziorze
popłyną statki naładowane bogatymi podarkami. Do tego rodzaju śpiewów zachęcał
obywateli władca miasta, co wcale nie sprawiało krasnoludom szczególnej
przyjemności; poza tym jednak gościom powodziło się dobrze, szybko obrośli znów
sadłem i odzyskali siły. Po tygodniu wszyscy wrócili całkowicie do zdrowia i
przechadzali się dumnie w nowych ubraniach z cienkiego sukna, każdy w swojej
barwie, a brody mieli pięknie przystrzyżone i uczesane. Thorin tak wyglądał i
tak się zachowywał, jak gdyby już odwojował swoje królestwo i posiekał Smauga
na drobne kawałki.
Zgodnie z
przewidywaniami Gandalfa serdeczne uczucia krasnoludów dla hobbita rosły i
krzepły z każdym dniem. Bilbo już nie słyszał jęków ani wyrzutów. Przyjaciele
pili za jego zdrowie, poklepywali go po ramieniu i otaczali wielkim szacunkiem;
bardzo w porę zjawiała się ta pociecha, bo hobbit był trochę markotny. Nie mógł
zapomnieć złowrogiego wyglądu Góry ani opędzić się od myśli o smoku, a na
dobitkę dręczył go okropny katar. Przez kilka dni kichał i kaszlał, nie
wychodził z domu, a podczas bankietów musiał ograniczać swoje przemówienia do
słów: "Bardzo dziękuję".
Tymczasem
elfy wróciły z towarami w górę Leśnej Rzeki i w pałacu króla powstało wielkie
zamieszanie. Nie wiem wszakże, jaki los spotkał dowódcę straży i podczaszego.
Dopóki krasnoludy przebywały w Mieście na Jeziorze, nikt oczywiście nie
wspominał o kluczach i baryłkach, a Bilbo wystrzegał się pilnie wrycia
pierścienia. Mimo to, zdaje się, że w mieście zgadywano więcej, niż goście
mówili, jakkolwiek pan Baggins pozostał niewątpliwie trochę tajemniczą osobistością.
W każdym razie król elfów wiedział już teraz, jaki cel ma wyprawa krasnoludów,
i mówił sobie: "Doskonale! Zobaczymy! Nikt nie zdoła przewieźć skarbów z
powrotem przez Mroczną Puszczę bez mojego pozwolenia. Ale myślę, ie cała
awantura źle się skończy dla krasnoludów, i dobrze im tak!"
Król nie
wierzył, by krasnoludy mogły w otwartej walce zwyciężyć i zabić smoka tak
potężnego jak Smaug, i mocno podejrzewał, że uciekną się raczej do próby
kradzieży czy innego podstępu. Widać z tego, że król był mądrym elfem,
mądrzejszym niż ludzie z Miasta na Jeziorze, chociaż i on nie przewidział
trafnie jak zobaczymy w dalszym ciągu tej historii. Rozesławszy więc swoich
szpiegów po całym wybrzeżu
Jeziora i na północ, jak się dało najbliżej w okolicę Samotnej Góry - czekał.
Po dwóch
tygodniach Thorin zaczął zbierać się do wymarszu w dalszą drogę, Trzeba było
wykorzystać entuzjazm w mieście, żeby uzyskać jak najskuteczniejszą pomoc. Nie
miało sensu zwlekać, aż zapał ochłonie. Thorin zwrócił się więc do władcy i
jego przybocznej rady, oświadczając, że wkrótce musi wraz ze swoją kompanią
ruszyć pod Górę.
Po raz
pierwszy sam władca zdziwił się, a nawet trochę zląkł. Teraz dopiero zaczął
przypuszczać, że może Thorin naprawdę jest potomkiem dawnych królów. Nie
spodziewał się wcale, by krasnoludy ośmieliły się rzeczywiście zbliżyć do
Smauga, podejrzewał raczej, że to banda oszustów, których prędzej czy później
będzie można zdemaskować i przepędzić. Otóż omylił się! Thorin rzeczywiście był
wnukiem króla spod Góry, a nie ma takiej rzeczy, na którą by się krasnolud nie
odważył, kiedy chce pomścić swoją krzywdę lub odzyskać zrabowane mienie.
Władca
miasta nie martwił się jednak, że krasnoludy chcą go pożegnać. Utrzymanie tylu
gości kosztowało dużo, a pobyt ich zamieniał życie w mieście w ustawiczne
święto, co powodowało zastój w interesach. "Niech sobie idą i próbują
zaczepić Smauga, zobaczymy, jak ich przyjmie" - myślał.
-
Słusznie, Thorinie, synu Thraina, który był synem Throra! - rzekł głośno. -
Powinieneś upomnieć się o swoje. Wybiła godzina, o której mówiły przepowiednie.
Możesz liczyć na pomoc z naszej strony, my zaś ufamy, że odpłacisz nam
wdzięcznością, gdy odzyskasz swoje królestwo.
Chociaż
więc jesień już była w pełni, wiatr dmuchał zimny, a liście opadały z drzew -
pewnego dnia wypłynęły z Miasta na Jeziorze trzy duże łodzie, niosąc na
pokładzie wioślarzy, trzynastu krasnoludów, pana Bagginsa oraz obfite zapasy
żywności. Naprzód już wysłano okrężnymi drogami konie i kucyki, które podróżni
mieli zastać lądując w umówionym miejscu. Władca w otoczeniu swoich doradców
żegnał odjeżdżających, stojąc na wspaniałych schodach, które wiodły od bram
ratusza w dół ku jezioru. Lud, zgromadzony na bulwarach nadbrzeżnych i w oknach
domów, śpiewał. Białe wiosła zanurzyły się i plusnęły w wodzie. Popłynęli na
północ przez Jezioro, rozpoczynając ostatni etap wielkiej podróży. Jedyną osobą
szczerze nieszczęśliwą był Bilbo.
Szacunek, że chce wam się przepisywać tę książkę ;)
OdpowiedzUsuńMam prośbę. Podacie mi miasto w Nowej Zelandii, w której znajduje się Bag End? Z góry dziękuję :)
Miasto nazywa się Matamata ;)
Usuńoo kiedy ja to pisze xd
OdpowiedzUsuńludzie normalnie z 2015 napisze ktoś może z 2020? taki chalenge ;D
OdpowiedzUsuńja z 2021 :)
Usuń2023
Usuń2024
OdpowiedzUsuń2024
OdpowiedzUsuń