Muzyka

Wiadomości

Lord of the Rings Fan Forever! - Polski blog o Śródziemiu

wtorek, 6 stycznia 2015

Hobbit: Rozdział 10 - Serdeczne powitanie

Rozdział 10
Serdeczne powitanie


Płynęli, a tymczasem rozwidniało się i było coraz cieplej. W pewnej chwili rzeka skręciła, okrążając ramię lądu wysunięte z lewego brzegu. Pod skalistym urwiskiem woda kipiała na głębi i przelewała się z pluskiem. Urwisko szybko zostało za nimi, brzeg się obniżył, drzewa zniknęły. Oczom hobbita ukazał się rozległy widok.

Leżał przed nim kraj otwarty, nasycony wodami rzeki, która tu dzieliła się na sto krętych odnóg, rozlewała po moczarach i stawach usianych wysepkami; główny jednak nurt, wciąż jeszcze bogaty, płynął spokojnie pośrodku. W oddali, z głową ukrytą w postrzępionym obłoku, wznosiła się Góra! Jej najbliższego otoczenia na północo-wschodzie i zaklęsłej niziny między nią a rzeką nie było stąd widać. Tylko ona patrzała z wysokości poprzez moczary ku lasom. Samotna Góra! Bilbo odbył długą drogę i przeżył wiele przygód, aby ją zobaczyć, lecz widok ten wcale go nie rozradował.
Przysłuchując się rozmowom flisaków i gromadząc strzępy wiadomości padające z ich ust, Bilbo wkrótce zrozumiał, jak wyjątkowemu szczęściu zawdzięcza, że w ogóle choćby z daleka ujrzał Górę. Wprawdzie przecierpiał okropności uwięzienia, a teraz znajdował się w dość przykrej sytuacji (nie wspominając już o położeniu biednych krasnoludów!), lecz miał więcej szczęścia, niż przypuszczał. Flisacy wciąż mówili o towarach spławianych w dół i w górę rzeki, o wzrastającym ruchu na tym wodnym szlaku, odkąd drogi lądowe na wschód od Mrocznej Puszczy zniknęły lub wyszły z użycia; mówili też o kłót­niach między ludźmi znad Jeziora a elfami z lasów o to, do kogo należy utrzymanie spławności Leśnej Rzeki i pilnowanie porządku na jej brzegach. Kraj ten bardzo się zmienił od owych czasów, gdy krasnoludy żyły we wnętrzu góry, od epoki, której wspomnienie stało się dla większości mieszkańców ledwie mglistą legendą. Kraj zmienił się także w ostatnich latach, sprzed których pochodziły wiadomości Gandalfa. Wskutek deszczów i powodzi rzeki płynące na wschód wezbrały, były też trzęsienia ziemi (niektórzy przypisywali je wybrykom smoka, wspominając go zwykle z przekleństwem i wymownym gestem w stronę Góry). Na obu brzegach moczary i trzęsawiska rozprzestrzeniły się szerzej.
Nie można było odszukać dawnych ścieżek, niejeden jeździec lub pieszy wędrowiec zginął próbując je odnaleźć. Droga elfów przecinająca lasy, którą wybrały krasnoludy za radą Beorna, kończyła się obecnie na wschodnim skraju puszczy niepewną, rzadko uczęszczaną ścieżką. Jedyną jako tako bezpieczną drogą z północnych krańców Mrocznej Puszczy ku równinom leżącym po jej drugiej stronie, w cieniu Góry, była teraz rzeka, lecz nad tą drogą trzymał straż król leśnych elfów.
Jak więc widzicie, Bilbo w wyniku wszystkich przygód trafił na jedyną możliwą drogę. Pan Baggins, drżący z chłodu na tratwie z beczek, zapewne pocieszyłby się nieco, gdyby wiedział, że wieści o tym wszystkim dotarły do Gandalfa w dalekich stronach i mocno go zaniepokoiły, że czarodziej właśnie kończył inne sprawy (nie należące do tej historii) i przygotowywał się do podróży na poszukiwanie kompanii Thorina. Ale o tym Bilbo nic nie wiedział.
Wiedział tylko, że rzeka ciągnie się i ciągnie bez końca, że jest głodny, że ma obrzydliwy katar, że nie podoba mu się wcale Góra spoglądająca na niego - jak mu się wydawało - tym chmurniej i groźniej, im bliżej podpływał. Po jakimś czasie jednak rzeka skierowała się bardziej na południe, Góra znów się jakby oddaliła, aż wreszcie, pod wieczór, brzegi po obu stronach stały się skaliste, rozproszone wody zbiegły się razem w głęboki, rwący nurt, a tratwa pomknęła żywiej.
Słońce już zaszło, gdy zataczając łuk na wschód, Rzeka Leśna wpadła wreszcie do Długiego Jeziora. Szerokie ujście z obu stron zamykały jak brama urwiste skały, a u ich stóp ciągnął się pas wybrzeża wysypany żwirem. Długie Jezioro! Bilbo nie wyobrażał sobie, żeby mogła istnieć tak wielka woda poza morzem. Jezioro bowiem tak było szerokie, że przeciwległy brzeg wydawał się daleki i mały, a tak długie, że północnego końca, wysuniętego w kierunku Góry, Bilbo wcale nie mógł dostrzec. Jedynie z mapy hobbit pamiętał, że tam, daleko, gdzie migotały już gwiazdy Wielkiego Wozu, płynęła spod Dali Bystra Rzeka, która wspólnie z Leśną Rzeką wypełniała ongi tę głęboką, wielką, skalistą dolinę. U jej Południowego końca podwójnie już bogaty nurt przelewał się przez wysokie progi i mknął ku nieznanym krainom. W ciszy pogodnego wieczora huk wodospadów dobiegał niby daleki grzmot.
Nie opodal ujścia Leśnej Rzeki znajdowało się niezwykłe miasto, o którym hobbit wiedział coś niecoś z rozmów podsłuchanych w piwnicach króla elfów. Miasto nie leżało na brzegu, gdzie widać było ledwie kilka chat i budynków, lecz wyrastało nad taflą jeziora, osłonione od fal wpadającej rzeki skalistym przylądkiem, który tworzył zaciszną zatokę.
Długi drewniany most łączył brzeg z olbrzymim pomostem, zbudowanym z drzew wyciętych w puszczy, a na nim wznosiło się drewniane miasto; gród nie elfów, lecz ludzi, którzy mieli wciąż jeszcze dość odwagi, by żyć w cieniu Smoczej Góry. Wciąż jeszcze trwał tutaj ruch handlowy, towary płynęły rzeką z południa, a ludzie przewozili je, omijając wodospady, do swego miasta; lecz za dawnych dobrych czasów, gdy na północy kwitło zamożne miasto Dal, ludzie z Jeziora byli bogaci i możni, po wodach żeglowały całe flotylle, niektóre statki wiozły złoto, a inne - rycerzy w zbrojach, toczyły się tu wojny i dokonywały wielkie dzieła, po których teraz została tylko legenda. Kiedy woda opadała w czasie suszy, widać było po dziś dzień u brzegów zmurszałe pale większego niegdyś miasta.
Ludzie jednak niewiele już z tego wszystkiego pamiętali, chociaż zachowały się stare pieśni o królu krasnoludów panującym we wnętrzu Góry, o Throrze i Thrainie z rodu Durina, o zjawieniu się smoka i upadku władców Dali. Niektóre pieśni zapowiadały, że Thror i Thrain wrócą kiedyś, a wówczas przez bramę z Góry spłynie na rzekę złoto i cały kraj rozebrzmi na nowo śpiewem i śmiechem. Ale miła legenda nie wpływała na tok powszedniego życia.
Kiedy tratwa z beczek ukazała się na rzece, spod palów miasta ruszyły łodzie i rozległy się nawoływania, na które flisacy odpowiedzieli. Rzucono liny, wciągnięto wiosła, tratwę wycofaną z nurtu Leśnej Rzeki przycumowano na uboczu, poza skalistą ścianą, w małej zatoce. Wkrótce mieli nadjechać z południa ludzie, żeby zabrać puste beczki i dostarczyć inne, napełnione towarami, które elfy zabiorą w górę rzeki do swojej leśnej siedziby. Tymczasem beczki pozostały na brzegu, a flisacy wraz z załogami łodzi poszli do miasta na ucztę.
Bardzo by się zdumieli, gdyby zobaczyli, co się stało na wybrzeżu po ich odejściu, gdy zapadła ciemna noc. Najpierw Bilbo odczepił od reszty jedną beczkę, wtoczył na płyciznę i otworzył. Z wnętrza dobył się jęk i wypełzł okropnie sponiewierany krasnolud. Miał pełno siana w zmierzwionej brodzie, a tak był obolały, zdrętwiały, posiniaczony i rozbity, że ledwie mógł się na nogach utrzymać; z trudem przebrnął przez płytką wodę i padł jęcząc na brzegu Zagłodzony, oszołomiony, wyglądał jak pies, którego łańcuchem przykuto do budy i zostawiono przez tydzień w zapomnieniu. Był to Thorin, lecz poznałbyś go chyba tylko po złotym naszyjniku i po kolorze niegdyś błękitnego, a teraz brudnego i zniszczonego kaptura z wystrzępionym srebrnym chwastem. Długa chwila minęła, nim Thorin zdobył się na jaką taką uprzejmość wobec hobbita.
- No i co, żyjesz czy umarłeś? - spytał Bilbo, szczerze rozgniewany. Nie pamiętał być może, że sam najadł się co najmniej raz do syta w tej podróży, podczas gdy krasnoludy głodowały, i że korzystał ze swobody ruchów, której im brakło, nie mówiąc już o wielkich ilościach świeżego powietrza. - Czy siedzisz w więzieniu, czy jesteś wolny? Jeśli chcesz dostać coś do jedzenia, jeżeli w ogóle upierasz się dalej przy tej głupiej przygodzie, która -nie zapominaj! -jest twoją, a nie moją przygodą - radzę ci, pogimnastykuj trochę ramiona, rozetrzyj nogi i pomóż mi uwolnić resztę kompanii, póki jeszcze pora.
Thorin oczywiście rozumiał, że Bilbo ma rację, stęknąwszy więc raz i drugi, wstał i zaczął jak mógł pomagać hobbitowi. Trudna i bardzo ciężka była to robota, musieli bowiem w ciemnościach brodzić po zimnej wodzie i wyszukiwać właściwe beczki. Opukując je z zewnątrz i nawołując towarzyszy, znaleźli sześciu, którzy mieli siłę odpowiedzieć. Gdy uwolnili ich z zamknięcia i pomogli im dojść do brzegu, biedacy posiadali tam lub pokładli się, narzekając i zawo­dząc. Zmoknięci, rozbici i odrętwiali, nie mogli zrazu pojąć, że są wyratowani, i podziękować za to należycie.
Najnieszczęśliwsi byli Dwalin i Balin, nie można było od nich żądać pomocy. Bifur i Bofur, mniej posiniaczeni i nie tak przemoczeni, leżeli na ziemi i nie chcieli wziąć się do żadnej roboty. Za to Kili i Fili, młodzi jeszcze (jak na krasnoludy), a przy tym lepiej zapakowani w mniejszych baryłkach, porządnie wymoszczonych sianem, wyszli z przeprawy niemal uśmiechnięci, ledwie z paru siniakami, i szybko rozruszali sztywne kości.
- Mam nadzieję, że już nigdy w życiu nie będę musiał wąchać jabłek ­powiedział Fili. - Moja baryłka była pełna tego zapachu. Oddychać nim nieustannie, kiedy się nie można poruszyć, kiedy się kostnieje z zimna i dostaje mdłości z głodu - to okropność! W tej chwili zjadłbym wszystko, co byś mi dał, nie wstałbym chyba od miski do rana, ale jabłka nie tknąłbym nawet!
Dzielnie wspomagani przez Fila i Kila, Thorin i Bilbo odszukali w końcu i uwolnili resztę kompanii. Biedny gruby Bombur spał czy może omdlał, a Dori, Nori, Oin i Gloin nasiąkli wodą i wydawali się na pół tylko żywi; trzeba ich było kolejno przenosić na brzeg i układać tam, zupełnie bezwładnych.
- No, to już wszyscy! - rzekł Thorin. - Myślę, że powinniśmy złożyć dzięki szczęśliwej gwieździe oraz panu Bagginsowi. Pan Baggins na pewno ma prawo oczekiwać od nas wdzięczności, chociaż wolałbym, żeby trochę wygodniej urządził nam tę podróż. Mimo wszystko raz jeszcze powtarzam: jestem do Pańskich usług, panie Baggins! Mam nadzieję, że odczujemy szczerą wdzięcz­ność, jak się najemy i odpoczniemy. A tymczasem co dalej?
- Proponuję iść do miasta - rzekł Bilbo. - Cóż innego mamy do wyboru? Nic innego rzeczywiście nikomu nie przychodziło do głowy; zostawiając więc część kompanii na miejscu, Thorin, Fili, Kili i hobbit ruszyli brzegiem w stronę ogromnego mostu. U wejścia na most czuwali strażnicy, ale nie pilnowali go zbyt gorliwie, bo od dawna nie było to naprawdę potrzebne. Ludzie znad Jeziora żyli w zgodzie z leśnymi elfami, jeśli nie liczyć drobnych sporów o myto za przeprawę szlakiem rzecznym. Innych sąsiadów w pobliżu nie mieli, toteż młodsi mieszkańcy miasta jawnie powątpiewali o istnieniu jakiegoś smoka w górskiej jamie i śmieli się, kiedy starcy - siwobrodzi dziadkowie i zgrzybiałe baby - opowiadali, że za młodu na własne oczy widzieli smoka przelatującego po niebie. W tej sytuacji nic dziwnego, że wartownicy pili i zabawiali się wesoło przy ogniu w swojej budzie, tak że nie słyszeli hałasu, jaki towarzyszył wyładunkowi krasnoludów, ani też kroków czterech zwiadowców. Zdumieli się bardzo, kiedy Thorin Dębowa Tarcza stanął w progu.
- Ktoś jest i czego tu chcesz? - krzyknęli zrywając się i sięgając do broni.
- Jestem Thorin, syn Thraina, a wnuk Throra, Króla spod Góry! - oświad­czył krasnolud donośnym głosem i tak godnie, że mimo podartej odzieży i brudnego kaptura wyglądał na królewskiego potomka. Na jego szyi i u pasa lśniło złoto, oczy miał ciemne i zapadnięte głęboko. - Wróciłem! Chcę się widzieć z władcą tego miasta.
Wrażenie było niesłychane. Co zapalczywsi wybiegli na dwór, jakby w nadziei, że Góra już błyszczy złotem wśród nocy i że wody Jeziora w okamgnieniu zabarwiły się złociście. Kapitan straży wystąpił naprzód.
- A kim są twoi towarzysze? - spytał wskazując Filiego, Kiliego i Bilba.
- Ci dwaj to synowie córki mojego ojca - odparł Thorin - Fili i Kili z rodu Durina. A to jest pan Baggins, który wraz z nami odbył podróż z zachodu.
- Jeżeli przychodzicie w pokojowych zamiarach, złóżcie broń w moje ręce­ - rzekł kapitan.
- Nie mamy broni - powiedział Thorin, a była to prawda, ponieważ leśne elfy odebrały im noże, jak również słynnego Orkrista. Bilbo miał jak zwykle ukryty pod ubraniem mieczyk, nic wszakże o tym nie mówił. - Nie potrzeba nam oręża, gdy wreszcie powracamy do własnych posiadłości zgodnie z prastarą przepowied­nią. Nie moglibyśmy zresztą walczyć przeciw tak wielkiej przewadze. Prowadź nas do swego władcy.
- Nasz władca teraz ucztuje - rzekł kapitan.
- W takim razie tym bardziej prowadź nas do niego - wybuchnął Fili, zniecierpliwiony przedłużającymi się ceregielami. - Jesteśmy znużeni i głodni po długiej podróży, mamy też z sobą chorych towarzyszy. Pośpiesz się, nie trać czasu na próżne słowa, bo inaczej twój władca pewnie będzie miał ci coś niecoś do powiedzenia.
- Chodźcie za mną - rzekł kapitan i biorąc sześciu ludzi do eskorty, poprowadził gości przez most i bramę miejską na rynek. Był to szeroki krąg spokojnej wody, otoczony wysokimi palami, na których wspierały się najznamie­nitsze budowle, i ułożonymi z desek bulwarami, z których schody i drabiny wiodły w dół, ku jezioru. Z dużego, jarzącego się od świateł domu dobiegał gwar licznych głosów. Weszli i stanęli olśnieni blaskiem, a także widokiem długich stołów i tłumu biesiadników.
- Jestem Thorin, syn Thraina, który był synem Throra, królującego pod Górą! - głośno zawołał Thorin od progu, nim kapitan zdążył go oznajmić. Wszyscy zerwali się z miejsc. Władca miasta wstał ze swego wspaniałego fotela. Nikt jednak nie był tak zdumiony jak flisacy ze służby króla elfów, siedzący na szarym końcu. Cisnąc się do władcy miasta krzyczeli:
- To jeńcy naszego króla, którzy zbiegli z niewoli, włóczęgi, wędrowne krasnoludy! Nie umieli się wytłumaczyć, dlaczego przekradają się lasami i niepokoją naszych braci.
- Czy to prawda? - spytał władca. Wydawało mu się to o wiele bardziej prawdopodobne niż powrót króla spod Góry, jeżeli w ogóle taka osobistość rzeczywiście kiedyś istniała.
- Prawda, że w drodze do własnej ojczyzny zostaliśmy niesłusznie przez elfów porwani i uwięzieni bez winy - odparł Thorin. - Ale nie ma takich krat i zamków, które by mogły przeszkodzić naszemu powrotowi, zapowiedzianemu przez stare przepowiednie. A to miasto nie należy do królestwa elfów. Nie do jego flisaków się zwracam, lecz do władcy Miasta na Jeziorze.
Władca wahał się chwilę, spoglądając to na krasnoludy, to na flisaków. Król elfów miał w tych stronach znaczną potęgę, toteż władca nie chciał z nim zadzierać; nie przywiązywał również wielkiej wagi do starych pieśni, bo zaprząta­ły go przede wszystkim sprawy handlu i myta, towarów i złota; tym właśnie upodobaniom zawdzięczał swoje stanowisko. Ale większość obywateli inaczej się ~ tę rzecz zapatrywała i rozstrzygnięto ją nie czekając na zdanie władcy. Nowina przedostała się z sali biesiadnej na miasto i obiegła je niczym płomień. Krzyk Podniósł się wszędzie - w sali i na ulicach. Na bulwarach zadzwoniły szybkie kroki. Już ten i ów poddawał zwrotki prastarych pieśni o powrocie króla spod Góry; nikomu nie sprawiało wielkiej różnicy, że zamiast Throra zjawił się jego wnuk. Ludzie podejmowali pieśń i wkrótce rozbrzmiał głośny śpiew, wysoko wzbijając się nad jeziorem:

Podziemny król nad króle,
Pan wydrążonych skał
I władca srebrnych źródeł
Odbierze to, co miał.

Korona błyśnie złotem,
W stu harfach zabrzmi dzwon ­
A w górskich grotach echo
Powtórzy dawny ton.

W pas się pokłonią lasy
I źdźbła zielonych traw,
A złoto i diamenty
Popłyną rzeką wpław.

Zaszemrzą pieśń strumienie,
Zaszumi las i bór - ­
I radość zapanuje,
Gdy zjawi się Król Gór.

Tak, a przynajmniej podobnie śpiewali, pieśń jednak miała o wiele więcej zwrotek i towarzyszyły jej okrzyki, a także dźwięki harf i skrzypiec. Doprawdy, najstarsi ludzie nie pamiętali tak gorączkowego podniecenia w Mieście na Jeziorze. Nawet elfy leśne zdumiewały się i wręcz niepokoiły. Nie wiedziały oczywiście, w jaki sposób Thorin zdołał uciec z więzienia, i przychodziło im do głowy, że może ich własny król popełnił grubą omyłkę. Co do władcy miasta, to rozumiał on, że nie ma innej rady, jak ulec głosowi ogółu i - przynajmniej na ra­zie - udawać, iż wierzy we wszystko, co mówi Thorin. Ustąpił mu zatem swojego wspaniałego fotela, Kili i Fili zasiedli tuż obok na zaszczytnych miejscach, a Bilbo również znalazł się przy stole wśród najdostojniejszych biesiadników; w powszechnym zamieszaniu nikt nie pytał, skąd wziął się ten hobbit, o którym w pieśni nie doszukałbyś się najlżejszej bodaj wzmianki.
Wkrótce wśród objawów niesłychanego entuzjazmu wprowadzono do miasta resztę krasnoludów. Opatrzono wszystkich, nakarmiono, zakwaterowano, obsy­pano uprzejmościami, w jak najmilszy sposób i ku całkowitemu ich zadowoleniu.
Thorin ze swą kompanią zamieszkał w osobnym, obszernym domu, miał na usługi łodzie i wioślarzy; jak dzień długi, przed kwaterą gości tłum śpiewał i wiwatował, ilekroć któryś z krasnoludów pokazał choćby tylko koniec nosa.
Śpiewano przeważnie stare pieśni, lecz niekiedy również nowe, ułożone na poczekaniu, głoszące dufnie, że lada chwila smok zginie, a rzeką do Miasta na Jeziorze popłyną statki naładowane bogatymi podarkami. Do tego rodzaju śpiewów zachęcał obywateli władca miasta, co wcale nie sprawiało krasnoludom szczególnej przyjemności; poza tym jednak gościom powodziło się dobrze, szybko obrośli znów sadłem i odzyskali siły. Po tygodniu wszyscy wrócili całkowicie do zdrowia i przechadzali się dumnie w nowych ubraniach z cienkiego sukna, każdy w swojej barwie, a brody mieli pięknie przystrzyżone i uczesane. Thorin tak wyglądał i tak się zachowywał, jak gdyby już odwojował swoje królestwo i posiekał Smauga na drobne kawałki.
Zgodnie z przewidywaniami Gandalfa serdeczne uczucia krasnoludów dla hobbita rosły i krzepły z każdym dniem. Bilbo już nie słyszał jęków ani wyrzutów. Przyjaciele pili za jego zdrowie, poklepywali go po ramieniu i otaczali wielkim szacunkiem; bardzo w porę zjawiała się ta pociecha, bo hobbit był trochę markotny. Nie mógł zapomnieć złowrogiego wyglądu Góry ani opędzić się od myśli o smoku, a na dobitkę dręczył go okropny katar. Przez kilka dni kichał i kaszlał, nie wychodził z domu, a podczas bankietów musiał ograniczać swoje przemówienia do słów: "Bardzo dziękuję".
Tymczasem elfy wróciły z towarami w górę Leśnej Rzeki i w pałacu króla powstało wielkie zamieszanie. Nie wiem wszakże, jaki los spotkał dowódcę straży i podczaszego. Dopóki krasnoludy przebywały w Mieście na Jeziorze, nikt oczywiście nie wspominał o kluczach i baryłkach, a Bilbo wystrzegał się pilnie wrycia pierścienia. Mimo to, zdaje się, że w mieście zgadywano więcej, niż goście mówili, jakkolwiek pan Baggins pozostał niewątpliwie trochę tajemniczą osobis­tością. W każdym razie król elfów wiedział już teraz, jaki cel ma wyprawa krasnoludów, i mówił sobie: "Doskonale! Zobaczymy! Nikt nie zdoła przewieźć skarbów z powrotem przez Mroczną Puszczę bez mojego pozwolenia. Ale myślę, ie cała awantura źle się skończy dla krasnoludów, i dobrze im tak!"
Król nie wierzył, by krasnoludy mogły w otwartej walce zwyciężyć i zabić smoka tak potężnego jak Smaug, i mocno podejrzewał, że uciekną się raczej do próby kradzieży czy innego podstępu. Widać z tego, że król był mądrym elfem, mądrzejszym niż ludzie z Miasta na Jeziorze, chociaż i on nie przewidział trafnie­ jak zobaczymy w dalszym ciągu tej historii. Rozesławszy więc swoich szpiegów po całym wybrzeżu Jeziora i na północ, jak się dało najbliżej w okolicę Samotnej Góry - czekał.
Po dwóch tygodniach Thorin zaczął zbierać się do wymarszu w dalszą drogę, Trzeba było wykorzystać entuzjazm w mieście, żeby uzyskać jak najskuteczniej­szą pomoc. Nie miało sensu zwlekać, aż zapał ochłonie. Thorin zwrócił się więc do władcy i jego przybocznej rady, oświadczając, że wkrótce musi wraz ze swoją kompanią ruszyć pod Górę.
Po raz pierwszy sam władca zdziwił się, a nawet trochę zląkł. Teraz dopiero zaczął przypuszczać, że może Thorin naprawdę jest potomkiem dawnych królów. Nie spodziewał się wcale, by krasnoludy ośmieliły się rzeczywiście zbliżyć do Smauga, podejrzewał raczej, że to banda oszustów, których prędzej czy później będzie można zdemaskować i przepędzić. Otóż omylił się! Thorin rzeczywiście był wnukiem króla spod Góry, a nie ma takiej rzeczy, na którą by się krasnolud nie odważył, kiedy chce pomścić swoją krzywdę lub odzyskać zrabowane mienie.
Władca miasta nie martwił się jednak, że krasnoludy chcą go pożegnać. Utrzymanie tylu gości kosztowało dużo, a pobyt ich zamieniał życie w mieście w ustawiczne święto, co powodowało zastój w interesach. "Niech sobie idą i próbują zaczepić Smauga, zobaczymy, jak ich przyjmie" - myślał.
- Słusznie, Thorinie, synu Thraina, który był synem Throra! - rzekł gło­śno. - Powinieneś upomnieć się o swoje. Wybiła godzina, o której mówiły przepowiednie. Możesz liczyć na pomoc z naszej strony, my zaś ufamy, że odpłacisz nam wdzięcznością, gdy odzyskasz swoje królestwo.
Chociaż więc jesień już była w pełni, wiatr dmuchał zimny, a liście opadały z drzew - pewnego dnia wypłynęły z Miasta na Jeziorze trzy duże łodzie, niosąc na pokładzie wioślarzy, trzynastu krasnoludów, pana Bagginsa oraz obfite zapasy żywności. Naprzód już wysłano okrężnymi drogami konie i kucyki, które podróżni mieli zastać lądując w umówionym miejscu. Władca w otoczeniu swoich doradców żegnał odjeżdżających, stojąc na wspaniałych schodach, które wiodły od bram ratusza w dół ku jezioru. Lud, zgromadzony na bulwarach nadbrzeżnych i w oknach domów, śpiewał. Białe wiosła zanurzyły się i plusnęły w wodzie. Popłynęli na północ przez Jezioro, rozpoczynając ostatni etap wielkiej podróży. Jedyną osobą szczerze nieszczęśliwą był Bilbo.





ROZDZIAŁ 11

9 komentarzy:

  1. Szacunek, że chce wam się przepisywać tę książkę ;)
    Mam prośbę. Podacie mi miasto w Nowej Zelandii, w której znajduje się Bag End? Z góry dziękuję :)

    OdpowiedzUsuń
  2. ludzie normalnie z 2015 napisze ktoś może z 2020? taki chalenge ;D

    OdpowiedzUsuń