Rozdział 5
Zagadki w ciemnościach
Kiedy
otworzył oczy, wątpił przez chwilę, czy je naprawdę otworzył, bo ciemność nie
stała się ani trochę przejrzystsza niż wówczas, gdy miał oczy zamknięte. W
pobliżu nie było nikogo. Wyobrażacie sobie chyba przerażenie Bilba! Nic nie
widział, nic nie słyszał, nic nie czuł prócz twardej skały pod plecami.
Podniósł
się z wolna i zaczął omackiem sunąć na czworakach, aż dotknął ściany tunelu;
lecz ani przed sobą, ani za sobą nic nie znalazł, nie było śladu po
krasnoludach, nie było śladu po goblinach! Hobbitowi kręciło się w głowie, nie
był wcale pewien, w którym kierunku zmierzała kompania w momencie, kiedy od
niej odpadł. Ruszył więc niemal na chybił trafił i przepełznął spory kawałek
drogi, gdy nagle poczuł pod ręką coś jak gdyby mały krążek z zimnego metalu
leżący na podłodze chodnika. Ten moment miał odmienić całe jego życie, ale
Bilbo wówczas tego nie wiedział. Prawie bezwiednie wsunął do kieszeni
pierś-cień, który nie mógł mu się przecież na nic przydać w tej chwili. Hobbit
nie poszedł już wiele dalej, siadł na zimnym dnie tunelu i na dość długi czas
pogrążył się w desperacji. Wspomniał, jak to w swoim domu, we własnej kuchni
osobiście smażył jajka na boczku - żołądek mówił mu, że najwyższy czas na
śniadanie czy inną przekąskę - ale to wspomnienie wprawiło go w jeszcze gorszą
rozpacz.
Nie
miał pojęcia, co robić, nie miał pojęcia, co się właściwie stało, dlaczego
kompani zostawili go samego, dlaczego, skoro został sam, gobliny go nie
porwały, nie wiedział nawet, dlaczego głowa tak strasznie go boli. A naprawdę
przeleżał czas dość długi bez poruszenia w bardzo ciemnym kącie i wszyscy go
stracili na razie z oczu i z pamięci.
Po
pewnej chwili wymacał w kieszeni fajkę. Była cała, a to już stanowiło jakąś
pociechę. Poszukał woreczka: została w nim resztka tytoniu - a to była jeszcze
lepsza pociecha. Zaczął więc szukać po kieszeniach zapałek, ale nie znalazł ani
jednej, więc wszystkie nadzieje runęły znowu. Później, gdy zastanowił się nad
tym przytomniej, zrozumiał, że miał szczęście. Kto wie, kogo i co wywabiłby Z
ciemnych czeluści tego okropnego podziemia błysk zapałki i zapach tytoniu? W
pierwszym momencie Bilbo załamał się zupełnie. Lecz przetrząsając kieszenie i
obmacując się pilnie w poszukiwaniu zapałek, natrafił ręką na swój mieczyk _ ów
scyzoryk odebrany trollom, o którym jakoś dotychczas nie pomyślał. Gobliny nie
zauważyły tej broni u więźnia, bo nosił ją wsuniętą za spodnie.
Teraz
dobył mieczyka z pochwy. Ostrze zabłysło mu przed oczyma nikłym światełkiem.
"A więc to także robota elfów - stwierdził w duchu Bilbo _ a goblinów nie
ma zbyt blisko, chociaż wolałbym, żeby były jeszcze dalej".
Bądź
co bądź mieczyk dodał mu nieco otuchy. Niemały to zaszczyt nosić u boku ostrze
wykute w Gondolinie na wojnę z goblinami, opiewaną w tylu pieśniach. A przy tym
Bilbo już wiedział, jakie wrażenie robi taka broń na goblinach, gdy im błyśnie
znienacka nad głowami.
"Wracać?
- myślał. - To na nic! Skręcić w bok? Niemożliwe! Iść naprzód? Jedyna rada! A
więc naprzód, marsz!" Wstał i podreptał naprzód, w jednej ręce wznosząc
przed sobą lśniący mieczyk, a drugą trzymając się ściany. Serce mu pukało i
pikało głośno w piersi.
Bilbo
rzeczywiście był, jak się to mówi, przyparty do muru. Pamiętajcie jednak, że
dla Bilba to położenie nie było tak okropne, jakby się wydawało mnie albo tobie
na jego miejscu. Hobbici różnią się bardzo od zwykłych ludzi, a chociaż ich
norki są ładne, wesołe, czyste i przewietrzane należycie, niepodobne do lochów
goblinów, hobbici są bądź co bądź bardziej niż my przyzwyczajeni do podziemi i
nie tracą tak łatwo orientacji w podziemnych korytarzach - pod warunkiem,
oczywiście, że przestanie im się kręcić w rozbitej głowie. Hobbici mają też
ruchy nadzwyczaj zwinne, umieją się kryć doskonale, wracają bardzo s .rybko do
siebie po upadkach i rozbiciu, posiadają w dodatku ogromny zasób wiedzy i
mądrych przysłów, o których większość ludzi nigdy nie słyszała albo od dawna
zapomniała.
Mimo
wszystko nie chciałbym być w skórze pana Bagginsa w owej chwili, Tunel ciągnął
się bez końca. Bilbo widział tylko tyle, że posuwa się wciąż dość stromo w dół
i że trzyma się na ogół stale jednego kierunku, chociaż droga tu i ówdzie wiła
się albo zakręcała. Od czasu do czasu od głównego tunelu odbiegały węższe
chodniki; Bilbo dostrzegał je przy lśnieniu mieczyka lub wyczuwał ręką na
ścianie. Nie zwracał jednak na nie uwagi, mijał je tylko szybko, bojąc się
goblinów i różnych przeczuwanych jedynie stworów, które mogłyby wychynąć z
ciemnych czeluści. Szedł wciąż naprzód i wciąż w dół, ale w dalszym ciągu nic
nie słyszał prócz łopotu nietoperza przelatującego mu niekiedy koło ucha: z
początku wzdrygał się na te spotkania, ale potem zdarzały się tak często, że
sil z nimi oswoił. Nie wiem, jak długo wędrował w ten sposób; marsz mu obrzydł
do cna, ale zatrzymać się nie śmiał i szedł, szedł przed siebie, aż wreszcie
ogarnęło go zmęczenie gorsze od najgorszego zmęczenia. Zdawało mu się, że
będzie musiał tak iść do jutra i do pojutrza, i do popojutrza nawet.
Nagle
zupełnie niespodziewanie chlupnął nogą w wodę. Uff! Zimna była jak lód. To go
wreszcie zatrzymało w miejscu. Nie wiedział, czy napotkał po prostu kałużę na
dnie chodnika, czy znalazł się na brzegu podziemnego strumienia przecinającego
drogę, czy też stanął nad głębokim, czarnym, podziemnym jeziorem. Mieczyk
ledwie że lśnił. Bilbo stał i nadsłuchiwał, ale chociaż dobrze wytężał uszy,
nie słyszał nic prócz kap, kap - kapania kropel z niewidocznego stropu do wody
na dnie.
"A
więc kałuża albo jezioro, nie rzeka podziemna" - pomyślał. Nie ważył się
jednak zapuścić w bród po ciemku. Pływać nie umiał, a przy tym pamiętał także o
szkaradnych, oślizłych stworach z wielkimi, wyłupiastymi, ślepymi oczami,
rojących się w takich wodach. Bo we wnętrzu gór, w stawach i jeziorach, żyją
przedziwne istoty: ryby, których przodkowie nie wiedzieć przed ilu wiekami tu
zapłynęli, by nigdy się już nie wydostać; od natężania wzroku w ciemnościach
oczy im rosły i rosły, aż urosły ogromne. Są też stworzenia bardziej jeszcze
obrzydłe od śliskich ryb. Nawet w tunelach i lochach, które gobliny same dla
siebie pobudowały, żyją bez wiedzy gospodarzy różne stwory, co się tu z
zewnątrz zakradły i przyczaiły w ciemnościach. Niektóre zaś z tych lochów
pochodzą z wcześniejszej jeszcze epoki, gobliny je później tylko poszerzyły i
połączyły chodnikami, ale pierwotni właściciele zostali w tajemnych
zakamarkach, czyhając i węsząc po kątach.
W
głębi podziemi nad czarną wodą mieszkał stary Gollum. Nie wiem, skąd się tutaj
wziął ani też kim czy może czym był naprawdę. Nazywał się Gollum i był cały
czarny jak noc, z wyjątkiem oczu, wielkich, okrągłych i wypełzłych. Miał łódź i
pływał nią bezszelestnie po jeziorze - bo to było jezioro, rozległe i głębokie,
i lodowato zimne. Wiosłował wielkimi stopami, zwieszając je po obu stronach
łodzi, ale woda nigdy przy tym nawet nie plusnęła. Taką sztukę znał Gollum.
Bladymi,. wielkimi jak latarnie oczyma wypatrywał ślepych ryb i wyławiał je
błyskawicznym ruchem długich palców. Mięso także lubił. Gobliny, jeśli udało mu
się którego schwycić, bardzo mu smakowały, ale musiał uważać, by nie
dowiedziały się o jego istnieniu. Mógł więc tylko czasem, zaszedłszy od tyłu,
zdusić śmiałka, który samotnie zapuścił się nad jezioro, gdy Gollum polował
przy brzegu. Ale gobliny rzadko tu się pokazywały wyczuwając, że jakaś szkarada
czai się w dole, u korzeni góry. Natrafiły na jezioro przy budowie tunelu,
dawno,dawno temu, musiały więc zaniechać wybijania dalszej drogi w tym
kierunku; tu się zatem kończył chodnik i nie było po co tędy chodzić, chyba że
Wielki Goblin tak rozkazał. Czasem zachciewało mu się ryby z jeziora, ale
najczęściej wysłannik nie wracał już z wyprawy, a władca musiał obejść się
smakiem.
Gollum
urządził sobie mieszkanie na oślizłej skalistej wysepce pośrodku jeziora. Stąd
właśnie obserwował z dala hobbita swymi bladymi ślepiami niby przez lunetę.
Bilbo go nie widział, Gollum jednak przyglądał mu się ze zdziwieniem, bo od
razu poznał, że to nie goblin. Wsiadł więc do łodzi i odbił od wysepki,
żeglując w stronę, gdzie na brzegu Bilbo siedział całkiem już zbity z
pantałyku, u kresu drogi i pomysłów. Niespodzianie zbliżył się do niego Gollum
i zagadał świszczącym szeptem:
-
Co za szczęście, co za szansa, mój ssskarbie! Smaczny kąsssek widzimy, będzie
co na zzząb położyć, glum, glum! - A mówiąc "glum, glum" przełknął z
okropnym gulgotem ślinkę. Od tego właśnie przyzwyczajenia pochodziło jego imię,
chociaż sam do siebie zwracał się zawsze: mój ssskarbie.
Hobbit
mało ze skóry nie wyskoczył słysząc ten syk koło ucha i nagle dostrzegł
wytrzeszczone blade ślepia, które się w niego wpatrywały.
-
Kto tu? - spytał podnosząc przed sobą mieczyk.
-
Kto to może być, jak myśśślisz, mój ssskarbie? - syknął Gollum (przywykł mówić
sam do siebie, nie mając nikogo innego do rozmowy). Bardzo chciał się
dowiedzieć, z kim ma do czynienia, bo był w tej chwili bardziej zaciekawiony
niż głodny. Gdyby nie to, schwyciłby zdobycz najpierw, a poszeptał dopiero
potem.
-
Nazywam się Bilbo Baggins. Zgubiły mi się krasnoludy, zgubił mi się czarodziej,
nie wiem, gdzie jestem, i nawet nie życzę sobie wiedzieć, bylem się stąd jakoś
wydostał.
-
Co on tam trzyma w ręku? - spytał Gollum przyglądając się mieczykowi. który mu
się niezbyt podobał.
-
Miecz z gondolińskiej stali.
-
Sss! - rzekł Gollum i nagle dziwnie wygrzeczniał. - Może siądziesz i pogadasz z
nim troszeczkę, mój ssskarbie. Może on lubi zagadki, może lubi, ccco? - Starał
się udawać życzliwość, przynajmniej na razie, póki nie dowie się czegoś więcej
o mieczyku i o tym stworzeniu, czy znalazło się tu naprawdę zupełnie samo, czy
jest smaczne i czy Gollum jest naprawdę już znowu głodny. Nic prócz gry w
zagadki nie przyszło mu do głowy. Zadawanie zagadek, a czasem i odgadywanie
było jedyną rozrywką, jakiej zażywał w towarzystwie innych dziwacznych stworów
przyczajonych w swoich jaskiniach; ale to było dawno,dawno temu, nim stracił
wszystkich przyjaciół, został wypędzony ze swej siedziby i samotnie przeczołgał
się w głąb, w głąb ziemi, w ciemne czeluście pod góra~.
-Dobrze,
możemy pobawić się w zagadki - odparł Bilbo myśląc, że trzeba być uprzejmym,
przynajmniej na razie, póki się nie dowie czegoś więcej o tym stworze, czy jest
tutaj sam zupełnie, czy jest dziki, krwiożerczy i głodny i czy nie jest
przypadkiem sojusznikiem goblinów. - Ty pytaj pierwszy - powiedział Bilbo, bo
nie zdążył jeszcze przypomnieć sobie żadnej zagadki.
Gollum
więc zasyczał:
Korzeni
nie widziało niczyje oko,
A
przecież to coś sięga bardzo wysoko,
Od
drzew wybujało wspanialej,
Chociaż
nie rośnie wcale.
-
E, to łatwe - rzekł Bilbo. - Po prostu góra.
-
On tak łatwo zgaduje? Niech on ssstanie z nami do zawodów. Jeśli mój ssskarb
ssspyta, a on nie odpowie, to mój ssskarb go zje. A jeżeli on ssspyta, a
ssskarb nie odpowie, to ssskarb zrobi wszystko, czego on sssobie będzie życzył.
Na przykład pokaże mu wyjście na świat.
-
Zgoda - rzekł Bilbo, nie śmiąc się sprzeciwić, i zaczął sobie wręcz łamać
głowę, żeby wymyślić taką zagadkę, która by go ocaliła od pożarcia.
W
czerwonej stajni trzydzieści białych koni
Kłapie,
tupie, a czasem ze strachu dzwoni.
Nic
innego nie przyszło mu do głowy, nie mógł się opędzić od myśli o jedzeniu.
Zagadka była dość stara, toteż Gollum umiał na nią odpowiedzieć nie gorzej niż
ty i ja.
-
Ssstara, z brodą zagadka - syknął. - Zęby, zęby oczywiście, mój ssskarbie. Z
kolei on powiedział:
Nie
ma skrzydeł, a trzepocze,
Nie
ma ust, a mamrocze,
Nie
ma nóg, a pląsa,
Nie
ma zębów, a kąsa.
-
Chwileczkę! - krzyknął Bilbo, któremu wciąż myśl o jedzeniu przeszkadzała się
skupić. Na szczęście coś podobnego do tej zagadki kiedyś słyszał, więc
wysiliwszy trochę mózgownicę, znalazł odpowiedź. - Rozumie się, że to wiatr.
I
uradowany, że zgadł, na poczekaniu wymyślił zupełnie nową zagadkę. "Tego
ten podziemny stwór nie będzie wiedział!" - cieszył się w duchu.
Oko,
co tkwiło w niebieskiej twarzy, ucieszyło się ogromnie,
Gdy
zobaczyło w zielonej twarzy drugie oko.
"Ono
jest zupełnie podobne do mnie,
Tylko
że błyszczy nisko, a ja wysoko".
-
Sss - zasyczał Gollum. Od dawna siedział pod ziemią, więc zapomniał o takich
rzeczach. Bilbo już się zastanawiał, w jaki sposób Gollum spełni jego życzenie,
gdy stwór nagle odgrzebał w pamięci odległe, bardzo odległe wspom. nienia z
czasów, gdy ze swoją babką mieszkał w norze wydrążonej W wysokiej skarpie nad
rzeką.
-
Sss, mój ssskarbie - rzekł - to sssłońce i ssstokrotka.
Ale
t2 zwyczajne, pospolite zagadki z powierzchni ziemi męczyły go bardzo.
Przypomniały mu też dawne dni, gdy nie był taki samotny, podstępny i zgryźliwy
jak teraz, toteż zniecierpliwił się wreszcie. Co gorsza zaczynał być głodny,
postanowił więc tym razem dać hobbitowi trudniejsze i mniej przyjemne zadanie.
Nie
można tego zobaczyć ani dotknąć palcami,
Nie
można wyczuć węchem ani usłyszeć uszami,
Jest
pod górami, jest nad gwiazdami,
Pustej
jaskini nie omija,
Po
nas zostanie, było przed nami,
Życie
gasi, a śmiech zabija.
Gollum
nie miał szczęścia, bo hobbit słyszał kiedyś podobną zagadkę, a zresztą
rozwiązanie było wszędzie dokoła.
-
Ciemność! - krzyknął, nie namyślając się długo i nie drapiąc nawet w głowę.
Pudełko
bez zawiasów, klucza ani wieka,
A
przecież skarb złocisty w środku skryty czeka.
Grał
na zwłokę, by tymczasem wymyślić coś naprawdę trudnego. Ta zagadka wydawała mu
się bardzo oklepana i łatwa, chociaż ją wypowiedział trochę innymi słowami niż
zwykle. Ale dla Golluma zadanie okazało się bardzo trudne. Syczał sam do
siebie, a nie mogąc znaleźć rozwiązania, szeptał i gulgotał.
Po
chwili Bilbo się zniecierpliwił.
-No,
więc co to jest? - spytał. - Sądząc z odgłosów, jakie wydajesz, myślisz, że chodzi
o kipiący garnek, ale nie zgadłeś.
-
Zossstaw szansssę, zossstaw szansssę mojemu ssskarbowi.
-
Wiesz wreszcie? - spytał znów po długiej chwili Bilbo. - Zgadłeś?
Nagle
Gollum przypomniał sobie, jak przed wielu laty okradał gniazda i siedząc pod
skarpą rzeczną uczył swoją babkę wysysać...
-
Jajko! - powiedział. - Jajko!
Po
czym zadał hobbitowi zagadkę:
Nie
oddycha, a żyje,
Nie
pragnie, a wciąż pije.
Teraz
Gollum z kolei sądził, że zadanie jest śmiesznie łatwe, ponieważ on sam miał
wciąż przedmiot tej zagadki na myśli. Na razie nie przyszło mu do głowy nic
lepszego, bo zdenerwował się tą historią z jajkiem. A tymczasem dla Bilba,
który przez całe życie unikał wody, była to istna łamigłówka. Przypuszczam, że
wy już oczywiście zgadliście albo zaraz zgadniecie, ale to nie sztuka, kiedy
się spokojnie siedzi w domu i groźba pożarcia przez Golluma nie rozprasza
umysłu. Bilbo chrząknął raz, chrząknął drugi, odpowiedź jednak nie zjawiała się
jakoś.
Po
chwili Gollum zasyczał sam do siebie z uciechy:
-
Czy on aby sssmaczny? Czy sssoczysty? Czy ssskórkę ma chrupiącą? I z ciemności
łakomie zerkał na Bilba.
-
Trzeba się possspieszyć, possspieszyć - syknął Gollum gramoląc się już z łódki
na brzeg, by dobrać się do hobbita. Ale w momencie kiedy zanurzył swoją pajęczą
łapę w wodzie, jakaś spłoszona ryba podskoczyła i upadła hobbitowi na nogę.
-
Fe! - zawołał Bilbo. - Jakie to zimne, jakie mokre! - I nagle zgadł: - Ryba!
Ryba! - wykrzyknął.
Gollum
był zły, że się tak zawiódł w ostatniej chwili, ale Bilbo zadał nową zagadkę,
jak mógł najszybciej, więc stwór co prędzej usiadł znów w łódce, żeby namyślić
się spokojnie.
Beznogi
leży na jednonogim,
dwunogi
siedzi na trójnogim,
a
czworonóg dostanie resztki.
Ta
zagadka doprawdy nie była stosowna w danych okolicznościach, ale Bilbo bardzo
się spieszył. W innym momencie może by się Gollum biedził nad rozwiązaniem, ale
w tej chwili, skoro tylko co była mowa o rybie, nietrudno było odgadnąć, że
beznogi to właśnie ryba - a wtedy wszystko już stało się jasne. Ryba na małym
stoliku, człowiek na trójnogim stołku, a kot dostanie ości - takie jest
rozwiązanie i Gollum wkrótce na nie wpadł. Postanowił teraz zadać hobbitowi
najtrudniejszą i przerażającą zagadkę. Powiedział tak:
Coś,
przed czym w świecie nic nie uciecze,
Co
gnie żelazo, przegryza miecze,
Pożera
ptaki, zwierzęta, ziele,
Najtwardszy
kamień na mąkę miele,
Królów
nie szczędzi, rozwala mury,
Poniża
nawet najwyższe góry.
Nieszczęsny
Bilbo siedział w ciemnościach i próbował do tej zagadki dopaso-wać imiona
wszystkich olbrzymów i smoków, o jakich słyszał w legendach, ale żaden z nich
nie dokonał tylu strasznych rzeczy naraz. Hobbit czuł, że tu chodzi o jakąś
inną zupełnie odpowiedź i że powinien ją znać, ale nie mógł jej w pamięci
znaleźć. Ogarnął go strach, a strach bardzo przeszkadza w myśleniu. Gollum znów
zaczął gramolić się z łodzi. Już zlazł do wody i brodząc szedł ku brzegowi.
Bilbo widział coraz bliżej jego blade oczy. Język skołowaciał mu w ustach,
chciał krzyknąć: "Zostaw mi jeszcze trochę czasu! Trochę czasu!" -
ale z gardła wydobył mu się tylko pisk:
-
Czas! Czas!
Ocalił
go po prostu szczęśliwy przypadek. Bo to właśnie było rozwiązanie zagadki.
Gollum
po raz drugi przeżył przykry zawód, był już teraz zły, a także znużony grą.
Wysiłek umysłowy pobudził w nim apetyt. Tym razem nie wrócił do łodzi Siadł w
ciemnościach obok Bilba. Hobbit, zdenerwowany tym bliskim sąsiedztwem, nie mógł
zebrać myśli.
-
Niech on ci zada jeszcze jedno pytanie, mój ssskarbie, proszę, proszę, tylko
jedno jeszcze - rzekł Gollum.
Ale
Bilbo nic nie mógł wymyślić, czując tuż obok siebie tę mokrą, zimną poczwarę,
która go dotykała i potrącała. Na próżno hobbit drapał się i szczypał, nic nie
przychodziło mu do głowy.
-
Proszę, proszę - nalegał Gollum.
Bilbo
znów uszczypnął się, dał sam sobie klapsa, ścisnął w garści rękojeść mieczyka,
a nawet drugą rękę wetknął do kieszeni. Natrafił tam na pierścień, który
przedtem podniósł w tunelu, lecz o którym zdążył zapomnieć. .
-
Co ja ~mam w kieszeni? - powiedział głośno. Mówił do siebie, ale Gollum wziął
pytanie za nową zagadkę i okropnie się zaniepokoił.
-
To nieprzepisssowo, nieprzepisssowo - syknął. - Nieprzepisssowo, żeby on pytał
mojego ssskarba, co ma w ssswojej wssstrętnej kieszeni.
Bilbo
zorientował się w nieporozumieniu, ale nie znajdując lepszej zagadki,
postanowił uprzeć się przy swoim pytaniu.
-
Co mam w kieszeni? - powtórzył jeszcze głośniej.
-
Sss - syknął Gollum. - On musi zgodzić się, żeby mój ssskarb zgadywał do trzech
razy, do trzech razy sztuka.
-
No dobrze. Masz prawo do trzech prób. Zaczynaj! - rzekł Bilbo. - Rękę! -
powiedział Gollum.
-
Źle - odparł Bilbo, który na szczęście już wyjął rękę z kieszeni. - Próbuj
drugi raz.
-
Sss... - syczał Gollum, coraz bardziej zdenerwowany. Pomyślał o rzeczach, które
sam nosił w kieszeniach: rybie ości, zęby goblinów, mokre muszle, strzępek
błony nietoperza, morski kamień do ostrzenia pazurów i temu podobne paskudztwa.
Potem starał się przypomnieć sobie, co w kieszeniach nosili inni. - Nóż -
powiedział wreszcie.
-
Źle - odparł Bilbo, który zgubił nóż dość już dawno temu. - Próbuj po raz
trzeci i ostatni.
Gollum
był teraz w znacznie gorszym kłopocie niż poprzednio, gdy Bilbo zadał mu
zagadkę o jajku. Syczał, prychał, kiwał się to naprzód, to wstecz, plaskał
stopami o kamienną podłogę, kręcił się i wił - ale nie śmiał zaryzykować
ostatniej szansy.
-
Mówże - powiedział Bilbo - czekam! - Udawał zuchwalstwo i dobry humor, nie był
jednak wcale pewien, jak się ta gra skończy, niezależnie od tego, czy Gollum
zgadnie, czy nie. - Czas dozwolony mija!
-
Sznurek albo nic - zaskrzeczał Gollum, trochę nieuczciwie, bo w jednej
odpowiedzi zmieścił dwie do wyboru.
-
Ani jedno, ani drugie - zawołał Bilbo oddychając z ulgą; zerwał się natychmiast
i stanął oparty plecami o najbliższą ścianę, dobywając mieczyka z pochwy.
Wiedział oczywiście, że gra w zagadki uświęcona jest starożytną tradycją i że
nawet najbardziej przewrotne stwory nie ważą się w niej oszukiwać. Czuł jednak,
że tej oślizłej poczwarze nie można ufać, by zechciała z dobrej woli dotrzymać
słowa. Gollum mógł wymigać się pod pierwszym lepszym pozorem. Bądź co bądź
ostatnie pytanie nie było prawdziwą zagadką, zgodnie z prastarymi regułami gry.
W
każdym razie Gollum nie zaatakował hobbita natychmiast. Widział mie-czyk w jego
ręku. Siedział spokojnie, drżąc tylko i szepcząc coś pod nosem. W końcu Bilbo
stracił cierpliwość.
-
No i co? - spytał. - Jak będzie z twoją obietnicą? Chcę stąd wyjść. Musisz mi
pokazać drogę.
-
Czyś ty, mój ssskarbie, obiecał to naprawdę? Czyś obiecał pokazać wssstręt-nemu
małemu Bagginsssowi wyjście? Ale co on tam ma w kieszeni? Nie ma sznurka i nie
ma nic. Nie, nie, glum, glum!
-
Mniejsza z tym - rzekł Bilbo. - Słowo to słowo.
-
On się złości, on się niecierpliwi - zasyczał Gollum - ale on musi poczekać,
musi. Mój ssskarb nie może wybrać się do tunelu tak szybko. Mój ssskarb musi
przedtem wziąć coś z domu, coś, co nam dopomoże.
-
Dobrze, ale pośpiesz się - rzekł Bilbo zadowolony, że Gollum chce się oddalić.
Przypuszczał, że to tylko wymówka i że poczwara więcej nie wróci. Bo o czym on
mówił? Jaki pożyteczny przedmiot mógł trzymać na ciemnym jeziorze? Bilbo jednak
mylił się w tych przypuszczeniach, Gollum naprawdę zamierzał wrócić. Był teraz
zły i głodny. A że był też nędzną, złą poczwarą, uknuł pewien plan.
W
pobliżu leżała wysepka, o której Bilbo nic nie wiedział, i tam, w swojej
kryjówce, Gollum zgromadził garść obrzydliwych rupieci, lecz między nimi jedną
jedyną piękną, bardzo piękną, bardzo cudowną rzecz: pierścień, złoty, bezcenny
pierścień.
-
Mój urodzinowy dar - szeptał sam do siebie, jak często robił w ciągu samotnych,
dłużących się bez końca dni w ciemnościach. - Tego właśnie potrzebuje teraz mój
ssskarb, właśnie tego!
Był
mu potrzebny pierścień, który posiadał czarodziejską moc: kto go wsunął na
palec, ten stawał się niewidzialny; można go było dostrzec tylko w pełnym
słońcu, a i wtedy nie widziało się jego samego, lecz jedynie cień, zresztą
drżący i nikły.
-
Urodzinowy dar, bo przecież dostałeś go na urodziny, mój ssskarbie! - Tak
zawsze mówił sobie.
Ale
kto wie, jakim sposobem Gollum zdobył ów klejnot przed wiekami, w czasach,
kiedy takie pierścienie bywały jeszcze na świecie? Może nawet mistrz, który
tymi pierścieniami rządził, nie umiałby na to pytanie odpowiedzieć. Gollum
początkowo nosił go stale na palcu, póki się nim nie znudził; potem trzymał go
w sakiewce za pazuchą, póki sobie nie podrapał nim skóry na piersi; ostatnio
zwykle chował go w szparze między skałami na wysepce i często tam wracał, by
się napatrzyć swemu skarbowi. Ale od czasu do czasu kładł go na palec, gdy się
stęsknił do tej ozdoby albo gdy był bardzo, bardzo głodny i miał dość rybnej
diety. Skradał się wówczas ciemnymi korytarzami, polując na zabłąkane, samotne
gobliny. Mógł zresztą ryzykować nawet wycieczki do pieczar, gdzie łuczywa
świeciły blaskiem, od którego musiał mrużyć olśnione oczy; byłby i tam
bezpieczny, tak, najzupełniej bezpieczny, nikt bowiem nie zobaczyłby go, nikt
by nie zauważył nic, póki by nie poczuł na gardle jego szponów. Właśnie przed
paru godzinami, mając swój pierścień na palcu, Gollum złowił małego goblinka.
Jakże ten smarkacz wrzasnął! Została po nim jeszcze jakaś kostka do ogryzienia,
lecz Gollum marzył o większym kąsku.
-
Bezpieczny będziesz, bezpieczny, mój ssskarbie - szepnął do siebie. - On cię
wcale nie zobaczy, więc ten szkaradny mieczyk na nic mu się nie zda, na nic, na
nic.
Takie
plany knuł w swoim nikczemnym łbie, gdy nagle odsuwając się od Bilba, poczłapał
do łodzi i odpłynął od brzegu w ciemność. Bilbo myślał, że już go nigdy nie
ujrzy więcej. Czekał jednak czas jakiś, nie miał bowiem pojęcia, jak bez
niczyjej pomocy znaleźć wyjście.
Nagle
usłyszał wrzask. Ciarki przeszły mu po krzyżach. Tam, w mroku, niezbyt daleko
sądząc po głosie, Gollum klął i lamentował. Biegał po wysepce, szperał, szukał,
przetrząsał wszystkie zakamarki, ale na próżno.
-
Gdzie się podział, gdzie się podział? - słyszał Bilbo jego płaczliwe słowa.
-Zgubiłeś go, mój ssskarbie, zgubiłeś! Przekleństwo! Nieszczęście! Zginął mój
urodzinowy prezent!
-
Co się stało? - zawołał Bilbo. - Co tam zgubiłeś?
-
Niech on nie pyta o nic! - zaskrzeczał Gollum. - To nie jego rzecz. Glum!
Zginął, zginął, glum, glum, glum!
-
Ja także zginąłem - krzyknął Bilbo -i chcę się odnaleźć! Wygrałem przecież grę,
a ty mi dałeś słowo. Chodźże więc tutaj! Chodź i wyprowadź mnie stąd, a potem
będziesz szukał swojej zguby. -Gollum jęczał i był najwyraźniej szczerze
zrozpaczony, ale Bilbo nie znajdował w sercu litości dla niego, rozumiejąc, że
żaden przedmiot, tak bardzo przez tę poczwarę pożądany, nie może z pewnością
służyć dobrym celom. - Chodźże wreszcie! - Zawołał.
-
Nie, nie, nie teraz - odparł Gollum. - Muszę szukać mojej zguby, glum.
-
Ale nie umiałeś rozwiązać mojej ostatniej zagadki i obiecałeś! - rzekł Bilbo. -
Nie umiałeś rozwiązać jego zagadki? - powiedział Gollum. Nagle pośród
gulgotania odezwał się ostry syk: - A ccco on ma w kieszszeni? Niech zaraz
powie! Muszę najpierw to wiedzieć!
Bilbo
nie widział właściwie powodu, by nie odpowiedzieć szczerze. Gollum szybciej od
niego mógł domyślić się prawdy; byłoby to naturalne, skoro od wieków myślał
wciąż o tym jednym przedmiocie i ustawicznie drżał ze strachu, żeby mu go nie
ukradziono, ale hobbita rozdrażniła przedłużająca się zwłoka. Ostatecznie
wygrał przecież grę, wygrał dość uczciwie, podejmując okropne ryzyko.
-
Rozwiązanie trzeba zgadnąć, a nie pytać o nie - rzekł.
-
Ale to nie była przepisssowa zagadka - powiedział Gollum. - To nie była
zagadka, nie.
-
No, jeśli chodzi o zwyczajne zapytanie - odparł Bilbo - to ja pytałem pierwszy,
co zgubiłeś. Najpierw mi na to odpowiedz.
-
A ccco on ma w kieszeni? - głos zasyczał tym razem głośniej i ostrzej, a gdy
Bilbo spojrzał w stronę, skąd dochodził, ujrzał z przerażeniem wpatrzone w
siebie dwa błyszczące punkciki. Podejrzenie, które się zrodziło w umyśle
Golluma, rozjarzyło blade płomyki w jego oczach.
-
Powiedz, co zgubiłeś! - upierał się Bilbo.
Ale
błysk w oczach Golluma pozieleniał, rozognił się i szybko zbliżał się do
hobbita. Gollum znów wsiadł w łódkę i wiosłował wściekle ku czarnemu brzegowi;
takie szaleństwo ogarnęło jego serce, rozżalone stratą i rozjątrzone
podejrzeniem, że już się nawet miecza przestał lękać.
Bilbo
nie wiedział, co tak rozwścieczyło poczwarę, ale rozumiał, że cała gra na nic i
że Gollum tak czy inaczej postanowił go zgładzić. W ostatnim momencie zdążył odwrócić
się i trzymając się lewą ręką ściany, na oślep pobiegł czarnym korytarzem w tę
stronę, z której przedtem przyszedł.
-
Ccco on ma w kieszeni? - usłyszał głośny syk za swymi plecami i po chlupotaniu
wody poznał, że Gollum wyskoczył z łodzi.
"Co
ja tam właściwie mam?" - zastanowił się Bilbo sapiąc, lecz nie ustając w
biegu. Wsadził rękę do kieszeni. Pierścień wydał mu się bardzo zimny, gdy
wsunął go po omacku na palec.
Syk
rozlegał się tuż za nim. Bilbo obejrzał się i zobaczył ślepia Golluma niby dwie
zielone latarnie pnące się na brzeg jeziora. W panice poderwał nogi do jeszcze
szybszego biegu, ale nagle zaczepił palcem stopy o jakąś nierówność gruntu i
runął jak długi, nakrywając sobą mieczyk.
W
okamgnieniu Gollum był przy nim. Lecz Bilbo nie zdążył drgnąć, odzyskać tchu,
wstać, machnąć mieczykiem, gdy Gollum minął go, nie zwracając wcale uwagi na
leżącego hobbita; po prostu, klnąc i mamrocząc, pobiegł dalej.
Co
to mogło znaczyć? Gollum przecież dobrze widział w ciemnościach. Bilbo, nawet
patrząc nań teraz z tyłu, wyraźnie dostrzegał blade, zielone światło bijące z
ślepiów poczwary. Wstał z wysiłkiem, schował ledwie lśniący mieczyk do pochwy i
bardzo ostrożnie ruszył śladem Golluma. Nie miał wyboru. Po cóż by wracał nad
Gollumowe jezioro? A w ten sposób mógł się spodziewać, że Gollum mimo woli
poprowadzi go ku wyjściu.
-
Przekleńssstwo! Przekleńssstwo! Przekleńssstwo! - syczał Gollum. - Przeklęty
Bagginsss! Zniknął! Co on ma w kieszeni? Domyślasz się, domyślasz, mój
ssskarbie. To Bagginsss znalazł twoją zgubę, to on wziął twój urodzinowy dar.
Bilbo
nadstawił uszu. Nareszcie zaczynał i on rozwiązywać zagadkę. Przyśpie-szył
kroku, podbiegając jak śmiał najbliżej do Golluma, który wciąż pędził nie
oglądając się za siebie, lecz kołysząc głową na boki, co Bilbo poznawał po
nikłym odblasku jego oczu na ścianach.
-
Twój urodzinowy dar! Przekleńssstwo! Jak to się ssstało, że go zgubiłeś, mój
ssskarbie? To musiało być wtedy, kiedy szedłeś tędy ossstatnim razem i
ssskręca-łeś kark temu skrzeczącemu sssmarkaczowi. Tak, tak. Przekleńssstwo!
Ześliznął ci się z palca po tylu, tylu latach! Zginął, glum, glum.
Nagle
Gollum siadł i zapłakał, aż przykro było słuchać tego świszczącego, bulgocącego
chlipania. Bilbo zatrzymał się i przywarł płasko do ściany tunelu. Po chwili
Gollum przestał płakać i znów zaczął gadać. Zdawało się, że sam z sobą o coś
się spiera.
-
Nie ma sssensssu wracać tą drogą i szukać dalej. Nie pamiętasz przecież, mój
ssskarbie, wszystkich miejsc, w których byłeś. Nic to nie pomoże. Bagginsss 8o
ma w kieszeni, to ten wssstrętny, wścibski Bagginsss go znalazł, powiadam ci.
To
tylko domysssły, mój ssskarbie, tylko domysssły. Na pewno dowiesz się dopiero
wtedy, kiedy odnajdziesz to wssstrętne ssstworzenie i ściśniesz je dobrze. W
każdym razie Bagginsss nie wie, jaką twój klejnot potrafi zrobić sztukę, Trzyma
go w kieszeni, po prossstu. Nic nie wie i nie może uciec daleko. Zabłądził,
wssstrętny wścibski. Nie zna drogi do wyjścia. Sssam tak powie-dział...
Powiedział, ale to oszust. Nie mówi tego, co naprawdę myśli. Nie chciał
powiedzieć, co ma w kieszeni. On wie. Trafił do wejścia, to i do wyjścia trafi.
Poszedł w stronę tylnej bramy. Tak, tak.
Tam
gobliny go złapią. Nie wyjdzie tamtędy.
Sss,
sss, glum, glum! Gobliny! Ale on ma twój urodzinowy dar, więc jak gobliny go
złapią, znajdą twój klejnot, glum, glum. One się domyślą, do czego sssłuży. Już
nigdy, nigdy nie będziesz tutaj bezpieczny, mój ssskarbie, glum, glum! Nikt
przecież nie dostrzeże goblina, jeśli włoży to na palec. Goblin podejdzie, a ty
go nie zobaczysz, mój ssskarbie. Nawet twoje dossskonałe oczy ci nie pomogą i
goblin chytrze, cichcem złapie cię, glum, glumi
Dość
gadania, mój ssskarbie, possspiesz się trochę. Jeżeli Bagginsss poszedł tą
drogą, musimy prędko dogonić go i przekonać się wreszcie. Idź! To już
niedaleko. Ssspiesz się!
Jednym
susem Gollum zerwał się i ruszył wielkimi krokami naprzód. Bilbo podążał za
nim, w dalszym ciągu bardzo ostrożnie, chociaż teraz nic mu nie groziło, chyba
żeby się znów potknął o jakiś sterczący kamień i upadając narobił hałasu. W
głowie wirowało mu od nadziei i zdumienia. A więc pierścień, który mu się
dostał, był zaczarowany, obdarzał właściciela niewidzialnością! Bilbo
oczywiście słyszał o takich rzeczach, mówiły o nich prastare legendy, lecz trudno
było uwierzyć, że on sam taki właśnie pierścień znalazł, i to przypadkiem. Miał
jednak niezbity dowód: Gollum mimo bystrych oczu nie zauważył go, chociaż
przeszedł ledwie o krok od niego.
Posuwali
się dalej naprzód, Gollum człapał pierwszy, sycząc i klnąc, Bilbo za nim tak
cicho, jak tylko hobbici potrafią. Wkrótce doszli do miejsca, gdzie, jak
spostrzegł Bilbo idąc tędy poprzednio, liczne korytarze odbiegały od głównego
tunelu na boki. Gollum zaczął je liczyć.
-
Jeden w lewo, dobrze. Jeden w prawo, dobrze. Dwa w prawo, dobrze. Dwa w lewo,
dobrze, dobrze... - i tak dalej.
W
miarę jak rósł rachunek, Gollum zwalniał kroku i coraz wyraźniej trząsł się,
coraz głośniej chlipał, bo zostawiając jezioro coraz dalej za sobą, coraz
bardziej się bał: gobliny mogły kręcić się w pobliżu, a on nie miał
pierścienia. Wreszcie przystanął przy niskim otworze, który teraz - wspinając
się w górę tunelu - mieli po lewej ręce.
-
Siedem w prawo, dobrze. Siedem w lewo, dobrze - szeptał Gollum. - To ten. Tędy
droga do tylnej bramy, tak. Tu jest przejście.
Zajrzał
w głąb, ale odskoczył.
-
Nie ważysz się tam wejść, mój ssskarbie, nie można. Tam są gobliny. Mnóssstwo
goblinów. Czujesz je nosssem, mój ssskarbie, sss... No i co zrobimy?
Przekleńssstwo i klęssska. Musimy tu poczekać, mój ssskarbie, poczekajmy,
zobaczymy, co będzie.
Stanęli
w martwym punkcie. Gollum wprawdzie doprowadził hobbita do właściwej drogi, ale
Bilbo nie mógł z niej skorzystać. U wejścia do niej przycupnął bowiem Gollum i
kiwał głową, zwiesiwszy ją między kolanami, a ślepia błyszczały mu zimnym
płomieniem.
Bilbo
ciszej niż myszka odsunął się od ściany, ale Gollum natychmiast sprężył się i
zaczął węszyć, aż oczy mu znów pozieleniały. Syknął cichutko, lecz złowrogo.
Nie mógł dojrzeć hobbita, był jednak zaalarmowany, a życie w ciem-nościach
zaostrzyło mu prócz wzroku inne zmysły: słuch i węch. Jak gdyby skulony tuż
przy ziemi, z rękoma na płask wspartymi o dno tunelu, wysuwał naprzód głowę i
nos przytknął niemal do skały. W bladym świetle bijącym z oczu Golluma hobbitowi
majaczyła tylko jego czarna sylweta, ale wyczuwał, że potwór, napięty jak
cięciwa łuku, cały się pręży do skoku.
Bilbo
wstrzymał niemal dech w piersi i sam także zesztywniał. Był w despera-cji.
Mówił sobie, że trzeba uciec z tych okropnych ciemności, póki jeszcze sił
staje. Trzeba walczyć. Trzeba przeszyć mieczem tę poczwarę, zgasić jej oczy,
zabić. Przecież Gollum czyha na jego własne życie. Ale nie, taka walka byłaby
nierówna. Bilbo stał się niewidzialny. Gollum nie miał broni. Zresztą Gollum
jak dotąd nie zagroził mu wyraźnie śmiercią, nie próbował go zabić. Gollum w
tej chwili był nieszczęśliwy, samotny, zrozpaczony. Nagle - obok zgrozy -
wyrozu-miałość i litość wezbrały w sercu Bilba: objął myślą niezliczone,
monotonne dni bez światła, bez nadziei na jakąś poprawę losu, twarde kamienie,
zimne ryby, ciągłe czajenie się w mroku, szeptane rozmowy z samym sobą. W
ułamku sekundy wszystko to ukazało się jego wyobraźni. Zadrżał. I w następnej
sekundzie, jakby pchnięty jakąś nową siłą i decyzją, błyskawicznie skoczył
naprzód.
Śmiały
skok, nie na wroga jednak, lecz w ciemność. Dał susa tuż nad głową Golluma,
przeleciał w powietrzu siedem stóp w dal, a trzy wzwyż; nie wiedział nawet, jak
mało brakowało, by rozbił czaszkę o niski strop bocznego korytarza.
Gollum
rzucił się wstecz, zamachał rękami w momencie, gdy hobbit przelatywał nad nim,
lecz spóźnił się: jego dłonie klasnęły, napotykając tylko powietrze, a Bilbo,
spadłszy zgrabnie na równe nogi, puścił się pędem w głąb nowego tunelu. Nie
oglądał się nawet, żeby sprawdzić, co robi Gollum. Z początku słyszał syk i
klątwy niemal przy własnych piętach, potem wszystko ucichło. I nagle ciszę
rozdarł mrożący krew w żyłach wrzask, nabrzmiały nienawiścią i rozpaczą. Gollum
zrozumiał swoją klęskę. Nie śmiał posunąć się dalej korytarzem. Wszystko
stracił: nie tylko łup, na który polował, lecz także jedyną rzecz, którą kochał
w życiu, swój najcenniejszy skarb. Na ten głos serce Bilba podskoczyło do
gardła, lecz hobbit nie zatrzymał się nawet. Z daleka, słaby już jak echo, ale
wciąż groźny, doszedł go syk:
-
Złodziej, złodziej, złodziej Bagginsss! Nienawidzisz go, nienawidzisz, mój
ssskarbie, na wieki!
Wreszcie
zapadła głucha cisza, ale ona także wydawała się hobbitowi złowroga.
"Jeżeli gobliny są tak blisko, że Gollum czuł je węchem - myślał -to z
pewnością usłyszały jego krzyki i przekleństwa. Uwaga zatem, bo inaczej ta
droga może mnie zaprowadzić do jeszcze gorszej przygody".
Korytarz
był niski i niedbale wykuty. Droga dla hobbita nie przedstawiała wielkich
trudności, z tym jedynie wyjątkiem, że chociaż uważał bardzo, obtłukł sobie
parę razy stopy o przykre kamienie sterczące na dnie chodnika. "Trochę za
niski tunel dla goblinów, zwłaszcza dla tych większych" - myślał Bilbo,
nie wiedząc, że nawet największe gobliny z plemienia górskich orków umieją
bardzo szybko posuwać się w postawie przygarbionej, prawie wlokąc rękami po
ziemi.
Po
jakimś czasie korytarz, dotychczas spadający w dół, zaczął piąć się znów ku
górze, wkrótce nawet dość stromo. Bilbo wskutek tego musiał zwolnić kroku. W
końcu wyszedł na równą drogę, lecz za następnym zakrętem droga znów sprowadziła
go niżej, aż wreszcie u stóp lekkiej pochyłości hobbit dostrzegł przebłyskujące
zza nowego zakrętu jakieś światło. Nie czerwonawe, jak blask ogniska lub
latarni, lecz białawe światło dzienne. Bilbo puścił się pędem naprzód.
Mknąc
ile sił w nogach, minął ostatni skręt i nagle wypadł na otwartą przestrzeń, a
po tak długim pobycie w ciemnościach oświetlenie tutaj wydało mu się
olśniewające. W rzeczywistości tylko wąski snop promieni słonecznych przenikał
przez wrota, bo ciężkie kamienne drzwi były uchylone.
Bilbo
aż oczy zmrużył. Nagle spostrzegł gobliny: siedziały w progu uzbrojone po zęby,
z obnażonymi mieczami i szeroko otwierając oczy strzegły wejścia i prowadzącego
doń korytarza. Były czujne, zaniepokojone, gotowe na wszystko.
Zobaczyły
Bilba, nim jeszcze on je spostrzegł. Tak, zobaczyły go! Czy to przypadkiem, czy
też pierścień po raz ostatni spróbował się zbuntować, nim przystał na służbę
nowemu panu - dość, że w tym momencie nie tkwił na palcu hobbita. Z wrzaskiem
tryumfu gobliny rzuciły się na Bilba.
Serce
ścisnęło mu się z przerażenia i rozpaczy, jakby w nim powtórzył się echem
lament Golluma. Zapominając nawet o mieczu, Bilbo wsunął ręce w kieszenie. A
tam, w lewej kieszeni, spoczywał pierścień i teraz sam wsunął się hobbitowi na
palec. Gobliny zatrzymały się w pół skoku jak wryte. Nie było przed nimi ani
śladu po hobbicie! Zniknął! Wrzasnęły znowu raz i drugi, lecz już nie tak
tryumfalnie jak przedtem.
-
Gdzie on się podział?! - krzyknął któryś.
-
Cofnął się pewnie w korytarz! - zawołało kilku. - Tędy! - wrzeszczeli jedni.
-
Tamtędy! - wrzeszczeli drudzy.
-
Uważać na wrota! - ryczał kapitan straży.
Rozlegały
się gwizdy, zbroje dzwoniły, miecze szczękały, gobliny klnąc i złorzecząc
biegały to tu, to tam, wpadały na siebie wzajem, coraz bardziej rozwścieczone.
Powstał okropny zgiełk, krzątanina i zamęt.
Bilbo
mimo przerażenia zachował tyle przytomności umysłu, by zrozumieć, co się stało,
i wśliznął się za olbrzymią beczkę, w której strażnicy trzymali piwo; dzięki
temu usunął się goblinom z drogi, tak że nie mogły go potrącić, stratować czy
też schwycić po omacku.
"Muszę
dostać się do wrót, muszę dostać się do wrót" - powtarzał sobie wciąż w
duchu, lecz minęła długa chwila, zanim się odważył na jakąkolwiek próbę. Była
to jak gdyby straszliwa gra w ciuciubabkę. Pośród rojących się i biegających na
wszystkie strony goblinów biedny mały hobbit kluczył to w prawo, to w lewo; raz
któryś ze strażników przewrócił nieboraka, nie zdając sobie sprawy, z czym się
zderzył; w końcu Bilbo na czworakach przebiegł między nogami kapitana, wtedy
dopiero wyprostował się i pomknął jak strzała do wrót.
Były
jeszcze nie zaryglowane, ale jeden z goblinów przymknął je tak, że została
ledwie ciasna szpara. Bilbo mocował się chwilę z drzwiami, nie mógł ich jednak
poruszyć z miejsca. Wówczas spróbował przecisnąć się przez szparę. Wciskał się,
wciskał, aż utknął! Położenie było okropne. Guziki kurtki zaklinowały się
między drzwiami a futryną. Bilbo już widział otwarty świat: kilka stopni
skalnych prowadziło w dół, do wąskiej doliny między dwiema wysokimi ścianami
gór. Słońce wyjrzało zza chmury i świeciło jasno po drugiej stronie tych drzwi,
ale Bilbo nie mógł się z nich wydostać.
Nagle
któryś z goblinów we wnętrzu pieczary krzyknął: - Widzę jakiś cień pod
drzwiami! Ktoś za nimi stoi!
Hobbitowi
serce podeszło do gardła. Szarpnął się rozpaczliwie. Guziki prysnęły na
wszystkie strony. Był za drzwiami. Kurtkę i kamizelkę miał w strzępach, ale
zwinnie jak kozica sadził po stopniach w dół. Tymczasem ogłupiałe ze zdumienia
gobliny wciąż jeszcze zbierały w progu jego piękne, mosiężne guziki.
Oczywiście po chwili puściły
się za nim w pogoń, hukając i nawołując pośród drzew jak na łowach. Ale gobliny
nie cierpią słońca. W jego blasku dostają zawrotów głowy, a nogi im się plączą.
Nie mogły odnaleźć Bilba, który, wciąż z pierścieniem na palcu, przemykał w
cieniu drzew szybko i bezszelestnie, unikając jak mógł słońca; toteż po krótkim
czasie gobliny, mrucząc gniewnie i klnąc siarczyście, zawróciły do drzwi,
których strzegły. Bilbo uciekł.
Mój ulubiony rozdział w Hobbicie
OdpowiedzUsuńJeej! Zagadki Golluma <3
OdpowiedzUsuńKocham to, powaga =)!!!
OdpowiedzUsuńwieże ci
UsuńNajlepszy rozdział w Hobbicie
OdpowiedzUsuńCała lektura hobby jest do d*py
OdpowiedzUsuńRel
UsuńNie chce mi się weee
OdpowiedzUsuń