Muzyka

Wiadomości

Lord of the Rings Fan Forever! - Polski blog o Śródziemiu

sobota, 1 lutego 2014

Hobbit: Rozdział 9 - Beczki

Rozdział 9
Beczki


Nazajutrz po bitwie z pająkami Bilbo i jego towarzysze raz jeszcze podjęli desperacką próbę odszukania ścieżki, nim zamrą z głodu i pragnienia. Wstali z ziemi i powlekli się w kierunku, który ośmiu wędrowcom spośród trzynastu wydawał się właściwy, nigdy jednak nie zdołali sprawdzić, czy tak było rzeczywiście. Gdy odrobina światła, za dnia rozjaśniająca mrok leśny, zmierzchła znów i zmieniła się w czarność nocy, nagle w krąg zabłysły pochodnie jak setki czerwonych gwiazd. Elfy leśne, uzbrojone w łuki i oszczepy, obskoczyły wędrowców i rozkazały im zatrzymać się w miejscu.

Nie mogło być mowy o jakimkolwiek oporze. Nawet gdyby krasnoludy nie były tak wyczerpane, że właściwie chętnie oddawały się w niewolę, nie mogłyby się bronić mając za cały oręż małe noże przeciw strzałom elfów, które trafiały ptaka w locie nawa po ciemku. Toteż wszyscy posłuchali wezwania, siedli i po prostu czekali, co się dalej stanie. Z wyjątkiem Bilba, bo hobbit szybko wsunął pierścień na palec i uskoczył na bok. Dlatego to elfy, ustawiwszy związanych jeńców w długi szereg, doliczyły się dwunastu, Bilba zaś nie znalazły i nie włączyły do rachunku.
Nie słyszały go też ani nie czuły węchem drepcącego w pewnej odległości za blaskiem ich pochodni, gdy odprowadzały jeńców w głąb lasu. Krasnoludom zawiązano oczy, lecz nie stanowiło to wielkiej różnicy, skoro Bilbo, mając oczy otwarte, również nic nie widział i nie orientował się, dokąd idą, a wszyscy razem nie mieli pojęcia, skąd wyruszyli. Bilbo musiał dobrze wyciągać nogi, żeby nadążyć za światłami, bo elfy nie zważając na zmęczenie i osłabienie więźniów popędzały ich do jak najszybszego marszu. Król nakazał pośpiech. Niespodzianie pochodnie zatrzymały się i hobbit ledwie dogonił towarzyszy, gdy już wkraczali na most, przerzucony nad rzeką do królewskich drzwi. W dole czarna woda rwała ostro, a most kończył się bramą u wylotu olbrzymiej groty, która ciągnęła się we wnętrzu stromej góry porosłej drzewami. Wielkie brzozy chodziły aż na sam brzeg rzeki, niemal wyrastając z wody.
Elfy pchnęły kolumnę jeńców na most, lecz Bilbo ociągał się chwilę na końcu pochodu. Ziejący wylot groty nie nęcił go wcale; dopiero w ostatnim momencie zdecydował się podzielić los towarzyszy i wśliznął się, depcąc na pięty ostatniemu z jedenastu elfów, nim ciężkie wrota królewskiej siedziby zatrzasnęły się z łoskotem.
Wewnątrz płonęły czerwono łuczywa, a elfy z eskorty więźniów śpiewały maszerując przez kręte, długie, rozbrzmiewające echem korytarze, zupełnie inne niż lochy goblinów, bo mniejsze, nie tak głęboko wydrążone pod ziemią i wypełnione świeższym powietrzem. W wielkiej sali, podpartej kolumnami wyciosanymi z litej skały, siedział w rzeźbionym drewnianym fotelu król elfów, Na głowie miał koronę splecioną z jagód i czerwonych liści, jesień bowiem już się zbliżała. Wiosną nosił koronę z leśnych kwiatów. W ręku trzymał berło z rzeźbionej dębiny.
Postawiono przed nim jeńców, a chociaż spojrzał na nich groźnie, kazał ich zaraz uwolnić z więzów, widząc, jak są obdarci i znużeni.
- Zresztą powrozy są tutaj niepotrzebne - rzekł. - Dla tych, których wprowadzono za moje zaczarowane wrota, nie ma drogi ucieczki.
Długo i dociekliwie wypytywał krasnoludy o ich zamiary, cel podróży, miejsce zamieszkania; niewiele więcej dowiedział się jednak od nich niż od Thorina. Więźniowie byli rozgoryczeni i zagniewani, toteż nie silili się nawet na uprzejmość.
- Cóż ci zawiniliśmy, o królu? - rzekł Balin, najstarszy pod nieobecność Thorina w kompanii. - Czy to zbrodnia zabłądzić w lesie, cierpieć głód i pragnienie, wpaść w zasadzkę pająków? A może pająki są u ciebie na służbie, może są twoimi ulubieńcami, skoro oburzasz się, żeśmy je pozabijali?
Te pytania oczywiście jeszcze bardziej rozgniewały króla, więc powiedział: - Zbrodnią jest przekraczanie granic mojego królestwa bez pozwolenia. Czy nie wiesz, że wdarliście się do mojego państwa i używaliście dróg zbudowanych przez moich poddanych? Czy nie pamiętasz, że trzykrotnie zakłócaliście spokój moich dworzan ucztujących w lesie, a hałasując i krzycząc wywabiliście pająki z kryjówek? Wywołaliście tyle zamieszania, że mam prawo usłyszeć, co was tu sprowadza, a jeżeli nie zechcecie mi tego powiedzieć, zamknę was w więzieniu i będę trzymał, póki nie nauczycie się rozumu i grzeczności.
Potem kazał zamknąć każdego krasnoluda w osobnej celi, dać wszystkim jeść i pić, lecz nie wypuszczać nikogo za próg, chyba że któryś namyśli się i zechce odpowiedzieć na królewskie pytania. Nie wyjawił krasnoludom, że Thorin także jest jego jeńcem. Dopiero Bilbo wykrył ten sekret.
Biedny pan Baggins długo żył w tych podziemiach samotnie, wciąż w ukryciu, nie ośmielając się ani na chwilę zdjąć pierścienia, bojąc się zasnąć nawet wciśnięty w najciemniejszy, najodleglejszy zakątek. Nie mając nic innego do roboty, wędrował po całym pałacu króla elfów. Drzwi zamykały się czarodziejskim sposobem, lecz niekiedy udawało mu się wymknąć przez nie, jeśli się pośpieszył. Gromady elfów z królem na czele od czasu do czasu wyprawiały się na polowanie lub za jakimiś innymi sprawami do lasu czy też na otwarte przestrzenie za jego wschodnią granicą. Wówczas Bilbo, jeżeli się dobrze uwinął, mógł wyśliznąć się za elfami, chociaż zawsze było to niebezpieczne przedsięwzięcie. Raz i drugi omal nie zmiażdżyły go drzwi, zatrzaskując się natychmiast po przejściu ostatniego elfa. Wmieszać się między elfy nie śmiał, bojąc się, że dostrzegą jego cień (jakkolwiek bardzo nikły i drżący w blasku pochodni) albo że któryś potknie się o niego i w ten sposób odkryje jego obecność. Nieczęsto więc wychodził z groty, a nawet gdy mu się to udawało, niewiele z tego miał pożytku. Nie chciał opuścić przyjaciół, nie wiedział też, jak by sobie bez nich poradził na świecie. Nie mógł dotrzymać kroku elfom na łowach, toteż nie zdołał odkryć drogi, która by go wyprowadziła z lasu; musiał włóczyć się biedak w pobliżu groty, wyczekując na sposobność powrotu do jej wnętrza. Poza nią głodował, ponieważ nie był myśliwym, lecz w grocie zdobywał pożywienie, kradnąc je po prostu ze spiżarni lub ze stołu, gdy nikogo nie było w pobliżu.
"Jestem jak włamywacz, który nie może się wydostać i jest zmuszony okradać dzień po dniu wciąż ten sam dom-myślał. -Oto najobrzydliwsze, najnudniejsze zdarzenie z całej tej nieszczęsnej, męczącej, dokuczliwej przygody! Jakże bym chciał znaleźć się znowu w mojej własnej norce, przy ciepłym kominku i jasnej lampie! "
Często też żałował, że nie może wezwać czarodzieja na ratunek, ale oczywiście nie było sposobu; wkrótce zrozumiał, że jeśli jest jakaś rada, musi ją znaleźć sam pan Baggins, bez niczyjej pomocy.
Po tygodniu czy dwóch takiego przyczajonego życia, śledząc i tropiąc strażników, wykorzystując wszelkie możliwości, jakie się nadarzały, odkrył, gdzie więziono krasnoludów. Odszukał dwanaście cel rozrzuconych w różnych częściach pałacu i po jakimś czasie nauczył się trafiać, gdzie tylko chciał. Ze zdumieniem dowiedział się pewnego dnia z rozmowy strażników, że jest jeszcze trzynasty więzień, zamknięty w najgłębszym, najciemniejszym lochu. Odgadł od razu, że chodzi o Thorina; wkrótce stwierdził, że się nie myli. Wiele musiał walczyć trudności, w końcu jednak znalazł trzynastą celę, wypatrzył moment, gdy nikogo nie było pod jej drzwiami, i porozumiał się z wodzem krasnoludów. Thorin, zbyt przygnębiony, aby dłużej kipieć gniewem i obrazą, zaczynał przemyśliwać, czy nie powiedzieć królowi całej prawdy o skarbach i o celu wyprawy (widzicie z tego, jak bardzo upadł na duchu!), gdy niespodzianie usłyszał cichutki głos hobbita szepczącego w dziurkę od klucza. Uszom zrazu nie wierzył! Szybko jednak zrozumiał, że to nie może być omyłka, podszedł do drzwi i szeptem stoczył długą rozmowę ze stojącym na korytarzu hobbitem.
Dzięki temu Bilbo mógł zanieść skrycie innym uwięzionym krasnoludom polecenie Thorina, zawiadomić, że wódz znajduje się również w niewoli, tuż obok nich, i rozkazuje, by nikt nie zdradził królowi celu wyprawy, przynajmniej dopóty, póki Thorin nie da hasła. Thorin bowiem odzyskał ducha, gdy dowiedział się, jak hobbit ocalił krasnoludy od pająków, i umocnił się w postanowieniu, by nie okupywać u króla wolności obietnicą udziału w skarbach, dopóki nie zawiodą wszelkie inne nadzieje ratunku; to znaczy jeśli niezrównany, niewidzialny pan Baggins (o którym Thorin powziął teraz bardzo wysokie mniemanie) nie zdoła wymyślić jakiegoś sprytnego sposobu.
Wszystkie krasnoludy przyjęły chętnie tę decyzję. Każdy bowiem rozumiał, że jego własny udział w skarbach (które już uważali za swoje, mimo że na razie siedzieli w lochach, a smok nie został jeszcze pokonany) mocno by ucierpiał, gdyby leśne elfy zażądały części dla siebie; poza tym krasnoludy ufały hobbitowi. Pamiętacie pewnie, że Gandalf przepowiadał taki obrót sprawy. Może właśnie to między innymi skłoniło czarodzieja do opuszczenia kompanii.
Bilbo jednak niezupełnie podzielał nadzieje przyjaciół. Nie podobało mu się wcale, że wszyscy na niego jednego liczą, wolałby mieć Gandalfa u boku. Ale próżno o tym marzyć; między nimi leżał prawdopodobnie czarny ogrom Mrocznej Puszczy. Siedział więc hobbit i myślał, głowa mu niemal pękała od wysiłku, ale żaden świetny pomysł jakoś się nie zjawiał. Pierścień zapewniający niewidzialność to rzecz wspaniała, lecz jeden pierścień nie mógł starczyć na czternaście osób. Oczywiście zgadujecie, że w końcu Bilbo wyratował przyjaciół z tej opresji; opowiem teraz, jak to się stało.
Pewnego dnia, błąkając się i szperając po kątach, Bilbo zrobił ciekawe odkrycie: wielkie drzwi nie były jedynym wyjściem z groty. Pod najniższą częścią pałacu płynął strumień, który trochę dalej na wschód, za stromym stokiem mieszczącym główną bramę, wpadał do Leśnej Rzeki. W miejscu gdzie podziemny strumień wypływał na powierzchnię, w zboczu wzgórza była brama wodna. ustawa, sięgająca aż do dna rzeki, broniła tego dostępu do groty. Często jednak zastawę podnoszono, bo drogą wodną dostarczano i wywożono różne towary.
Kto by się z zewnątrz wśliznął przez zastawę, znalazłby się w ciemnym tunelu prowadzącym daleko w głąb wzgórza; w jednym wszakże miejscu, gdzie sumień płynął pod piwnicami pałacu, w stropie tunelu wycięto otwór i przykryto go mocnymi dębowymi drzwiami. Otwierały się one w podłodze królewskiej piwnicy, w której stały niezliczone rzędy beczek. Elfy leśne, a król bardziej jeszcze niż poddani, ogromnie lubią wino, chociaż w ich królestwie nie rodzi się winorośl. Sprowadzały więc wino, podobnie jak inne towary, z daleka, od swoich krewniaków z południa albo z winnic ludzi zamieszkujących odległe kraje.
Przyczajony za wielką beczką Bilbo zobaczył klapę w podłodze, zbadał jej przeznaczenie, a podsłuchując z ukrycia rozmów królewskiej służby, dowiedział się, w jaki sposób wino i różne inne towary dostają się rzeką lub lądem do Długiego Jeziora. Okazało się, że było tam miasto wzniesione przez ludzi na palach daleka od brzegów, pośrodku jeziora - dla obrony przed wszelkimi nieprzyjaciółmi, a zwłaszcza przed smokiem z Samotnej Góry. Z tego Miasta na jeziorze beczki spławiano w górę Leśnej Rzeki. Niekiedy wiązano je razem w ogromne tratwy i za pomocą tyk lub wioseł pchano pod prąd; niekiedy ładowano beczki na płaskodenne łodzie.
Opróżnione beczki zrzucano przez klapę z piwnicy do strumienia, a potem otwierano bramę wodną i beczki, podskakując na wodzie, spływały z nurtem w dół, aż do odległego miejsca na wschodnim skraju Mrocznej Puszczy, gdzie brzegi zwężały się tak, że można było baryłki zatrzymać, powiązać z sobą i dalej w porządku wysłać z biegiem Leśnej Rzeki do Miasta na Jeziorze.
Długo siedział Bilbo dumając o Wodnej Bramie i zastanawiając się, czy nie dałoby się jej użyć do ucieczki, aż wreszcie wylągł się w głowie hobbita zarys desperackiego planu.
Właśnie zaniesiono do cel kolację. Strażnicy ściągali z korytarzy, zabierając z sobą pochodnie i zostawiając tę część groty w ciemnościach. Bilbo podsłuchał, jak królewski piwniczy mówił do dowódcy straży:
- Chodź teraz ze mną, spróbujesz nowego wina, które właśnie dostarczono. Będę miał tej nocy ciężką robotę, bo trzeba piwnicę oczyścić z pustych beczek; napijmy się, żeby nabrać sił.
- Bardzo chętnie - odparł ze śmiechem dowódca straży. - Skosztuję wina wraz z tobą, przekonamy się, czy jest godne królewskiego stołu. Dziś w nocy król urządza ucztę, wstyd byłby, gdybyś podał kiepskie trunki.
Kiedy Bilbo to usłyszał, serce zabiło mu żywiej, zrozumiał bowiem, że szczęście mu sprzyja i że będzie mógł niezwłocznie wypróbować swój desperacki plan. Śledził dalej obu elfów; podczaszy z dowódcą straży zasiedli w małej piwniczce przy stole, na którym stanęły dwa wielkie dzbany. Wkrótce zaczęli pić śmiejąc się wesoło. Przypadek znów okazał się niezwykle dla Bilba łaskawy. Na ogół trzeba nie lada trunku, by spoić leśnego elfa, to było jednak szczególnie mocne wino z ogrodów Dorwiniona, przeznaczone nie dla żołnierzy i służby, lecz wyłącznie na królewskie uczty, do picia małymi kielichami, a nie z ogromnych dzbanów.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy dowódca straży najpierw zwiesił głowę, potem złożył ją na stole i wreszcie usnął. Podczaszy przez chwilę jeszcze gadał i śmiał się sam do siebie, jakby wcale nie spostrzegając, co się z kompanem dzieje, lecz wkrótce on także skłonił głowę na stół i chrapnął do wtóru przyjacielowi. Wówczas do piwniczki wśliznął się hobbit. I oto już niebawem dowódca straży pozbył się kluczy, a Bilbo ile sił w nogach biegł korytarzem w stronę cel więziennych. Wielki pęk kluczy był trochę za ciężki dla hobbita, któremu też serce podchodziło co chwila do gardła; miał wprawdzie pierścień na palcu, nie mógł jednak zapobiec temu, by klucze od czasu do czasu nie szczęknęły i nie zadzwoniły głośno, i za każdym razem trząsł się cały z przerażenia.
Najpierw otworzył celę Balina i zamknął ją natychmiast starannie, gdy krasnolud znalazł się w korytarzu. Balim jak łatwo sobie wyobrazić, był okropnie zdziwiony, a chociaż rad wydostał się z przykrej, ciasnej kamiennej komórki, miał ochotę zadawać mnóstwo pytań i dowiedzieć się czegoś o zamiarach Bilba i o wszystkim w ogóle.
- Nie czas teraz na wyjaśnienia - powiedział hobbit. - Idź za mną i nie pytaj. Musimy trzymać się w gromadzie i pilnować, żeby się nikt nie odłączył. Uciekniemy wszyscy lub żaden - to nasza ostatnia szansa. Jeśli nas wykryją, kto wie, co król zrobi, prawdopodobnie zakuje wam ręce i nogi w kajdany. Proszę cię, mój drogi, nie zaczynaj teraz dyskusji.
Bilbo biegł więc od drzwi do drzwi, póki nie zebrał koło siebie dwunastu krasnoludów, z których żaden zresztą po tak długim więzieniu w ciemnościach nie ruszał się zbyt żwawo. Hobbitowi serce zamierało, ilekroć któryś z nich wpadał na drugiego, mruczał lub szeptał. "Ależ hałaśliwe te krasnale, niech ich licho!" - mówił sobie w duchu. Mimo to wszystko szło jak po maśle, nie spotkali nigdzie strażników. Tej nocy odbywała się w puszczy i w górnej królewskiej sali wielka jesienna zabawa, niemal wszyscy poddani króla elfów weselili się przy stołach.
W końcu po długiej wędrówce krasnoludy z Bilbem na czele dotarły do celi
Thorina mieszczącej się w głębi podziemi, lecz na szczęście tuż obok piwnic królewskich.
- Na honor! - rzekł Thorin, gdy Bilbo otworzył celę i wywołał go szeptem na korytarz. - Gandalf, jak zwykle, powiedział prawdę. Okazałeś się w potrzebie znakomitym włamywaczem. Cokolwiek się odtąd zdarzy, będziemy już zawsze do twych usług. Ale co teraz mamy robić?
Bilbo zrozumiał, że przyszła chwila, by wytłumaczyć przyjaciołom plan, przynajmniej jego pierwszą część. Nie był jednak wcale pewien, jak krasnoludy przyjmą jego pomysł. Obawy rzeczywiście potwierdziły się, bo projekt nie przypadł im do gustu i zaczęły głośno protestować, nie zważając na grozę sytuacji.
- To oznacza sińce, rozbicie na kawałki i nieuchronne utopienie na dodatek - mruczały. - Mieliśmy nadzieję, że wymyślisz jakiś naprawdę rozsądny sposób, skoro zdobyłeś klucze. Ale ten pomysł to szaleństwo.
- A więc dobrze - odparł Bilbo, bardzo zgnębiony i trochę też zirytowany. Wracajcie do swoich pięknych cel, pozamykam was znowu na trzy spusty; będziecie mogli siedzieć tam wygodnie i myśleć, póki nie wymyślicie czegoś lepszego; ale wątpię, czy uda mi się kiedykolwiek po raz drugi zdobyć klucze, choćbym i zechciał spróbować tej sztuki ponownie.
Na to nie mogli się zgodzić, więc umilkli. W końcu oczywiście musieli zdecydować się na sposób proponowany przez hobbita, bo dla wszystkich było jasne, że na nic się nie zda szukać w ciemnościach drogi do górnych sal, że nie wywalczą sobie przejścia ani nie otworzą zaczarowanych drzwi; a lamenty i spory w korytarzu mogły ich narazić tylko na ponowne uwięzienie. Poszli więc za hobbitem, skradając się ku najniżej położonym piwnicom. Minęli uchylone drzwi, za którymi dowódca straży i podczaszy wciąż jeszcze chrapali uśmiechając się błogo przez sen, wino Dorwiniona daje bowiem sen głęboki i przyjemny. Inną pewnie minę będzie miał dowódca straży następnego dnia, jakkolwiek Bilbo przez życzliwość - wstąpił do piwniczki i cichcem wsunął mu pęk kluczy z powrotem do kieszeni.
- To mu oszczędzi wiele przykrości w awanturze, jaka się jutro rozpęta powiedział sobie Bilbo. - A przecież to niezły elf i dość przyzwoicie odnosił się do więźniów. W dodatku zadziwimy elfów tym bardziej. Pomyślą, że znamy potężne czary, skoro umieliśmy wyjść przez zamknięte drzwi i zniknąć. Zniknąć! Jeśli to ma się nam również udać, trzeba działać szybko!
Balinowi polecono pilnować dowódcę straży oraz podczaszego i ostrzec towarzyszy, gdyby któryś z tych dwóch się ocknął. Reszta kompanii weszła do piwnicy, z której otwierała się klapa nad tunelem podziemnego potoku. Nie wolno było marudzić. Bilbo wiedział, że lada chwila, stosownie do rozkazów,  zjawi się kilku elfów, żeby pomóc podczaszemu w spychaniu pustych beczek przez otwór do strumienia. Stały już one rzędem pośrodku piwnicy. Beczki od wina nie nadawały się dla uciekinierów, trudno je było otworzyć, bo odbijając dna narobiliby hałasu, a nie mieli też sposobu, żeby je z powrotem zamknąć. Stały jednak między nimi również baryłki po innych towarach, jak masło, jabłka oraz produkty dostarczane wodą do królewskiego pałacu.
Wkrótce wybrano trzynaście takich baryłek, z których każda mogła pomieścić jednego krasnoluda. Właściwie były nawet za duże; wlazłszy w nie, krasnoludy z przerażeniem myślały, jak będą się obijać i trząść w ich obszernych wnętrzach, mimo że Bilbo upychał siano i wszelkie wyściółki, jakie mógł znaleźć naprędce, by w miarę możności zapewnić kamratom wygodę. W końcu dwunastu siedziało już w beczkach; najwięcej kłopotu sprawiał Thorin, który kręcił się i wił, narzekając jak wielki pies zamknięty w za ciasnej budzie. Kiedy na ostatku przyszła kolej na Balina, ten narobił hałasu, że w jego beczce brak dziur doprowadzających powietrze, i krzyczał, że się dusi, nim jeszcze Bilbo przybił denko z powrotem. Hobbit, jak umiał najstaranniej, pozatykał dziury w beczkach i umocował pokrywki. Został teraz sam i uwijał się po piwnicy, kończąc przygotowania i krzepiąc się wbrew prawdopodobieństwu nadzieją, że plan uda się szczęśliwie przeprowadzić.
Jeszcze minuta, a byłoby za późno. Ledwie bowiem zamknął ostatecznie baryłkę Balina, usłyszał głosy elfów i zobaczył w głębi korytarza migotanie pochodni. Gromada elfów śmiejąc się, rozmawiając i pośpiewując weszła do piwnic. W jednej z górnych sal odbywała się uczta, toteż pilno im było wrócić co prędzej do zabawy.
- Gdzie podczaszy? Gdzie stary Galion? - spytał któryś. - Nie widziałem go dzisiaj przy wspólnym stole. Powinien tu być i pokierować robotą.
- Pogniewam się, jeśli ten stary maruder spóźni się na umówioną porę powiedział drugi. - Nie mam wcale ochoty tracić czasu tutaj, kiedy na górze kompania śpiewa.
- Ha, ha! - krzyknął ktoś. - Tu siedzi stary łotr z głową w dzbanku! Ucztował sobie na boczku z dowódcą straży!
- Potrząśnijcie nim, obudźcie! - wołali inni niecierpliwie.
Galion zżymał się, gdy nim potrząsano, gdy go budzono, a już najbardziej, gdy się z niego wyśmiewano.
- To wy się spóźniliście - mamrotał. - Ja tu czekam i czekam, a wy tam na górze pijecie i zapominacie o służbowych obowiązkach. Nic dziwnego, że się Wreszcie trochę zdrzemnąłem.
- Pewnie, że nic dziwnego - odpowiedzieli. - Wyjaśnienie mamy przed nosem, w dzbanku. Dajże i nam skosztować tego nasennego środka, nim się Weźmiemy do roboty. Klucznika nie warto budzić. Widać po nim, że już dość sobie użył.
Dzban podawany z rąk do rąk obiegł całą kompanię i wszyscy nagle bardzo poweseleli. Nie stracili jednak całkiem rozsądku.
- Pomóż nam, Galionie! - krzyknął któryś. - Za wcześnie rozpocząłeś ucztę i w głowie ci się pomieszało. Między pustymi beczkami ustawiłeś pełne, sądząc z wagi.
- Róbcie, co do was należy, i nie gadajcie! - odfuknął podczaszy. - Pociągnęli leniuchy za dużo ze dzbana i teraz im się beczki wydają za ciężkie! Te, które tu przygotowałem, mają być wysłane, nie ma co się namyślać. Macie robić, co wam kazałem. Dobrze, dobrze! - wołali tocząc już beczki ku otworowi w podłodze. - Nie kto inny, ale ty odpowiesz, jeśli okaże się, że pełne masła baryłki z królewskiej spiżarni i najlepsze wino zepchniemy do rzeki, aby ludzie znad Jeziora mogli ucztować kosztem króla!

Tocz się, tocz się, tocz się, tocz,
Prędko, zgrabnie w dziurę wskocz,
Leć do wody, stara beczko,
Kręć się, wiruj, tańcz w kółeczko!

Tak przyśpiewywali, a już pierwsza beczka staczała się w czarną jamę, inne za nią pluskały w zimny strumień płynący o kilka stóp pod piwnicą. Niektóre beczki rzeczywiście były puste, inne kryły w swym wnętrzu po jednym krasnoludzie, ale wszystkie jedna po drugiej spadały w dół z pluskiem i łoskotem, zderzając się z sobą, zanurzając w wodzie, obijając o ściany tunelu, potrącając nawzajem i podskakując.
Nagle Bilbo uprzytomnił sobie, że coś jednak przeoczył w swoim planie. Ty Pewne zauważyłeś to już od dawna i może nawet śmiałeś się z hobbita. Ale czy byś na jego miejscu spisał się lepiej lub bodaj równie dobrze jak on - wątpię. No, tak! Sam Bilbo nie siedział w żadnej beczce, a gdyby nawet zdążył do którejś wleźć, nie było nikogo, kto by go mógł zamknąć. Wyglądało na to, że tym razem naprawdę straci kompanię na zawsze (już niemal wszystkie krasnoludy znikły w ciemnym wylocie otworu), zostanie sam i będzie musiał odtąd na wieki żyć ukryty jako włamywacz w grocie elfów. Gdyby mu się nawet udało wymknąć niezwłocznie przez główne drzwi na górze, mało prawdopodobne, żeby odnalazł krasnoludy. Nie znał przecież drogi lądowej do miejsca, gdzie wyławiano beczki. Niepokoił się też, co stanie się z przyjaciółmi pozbawionymi jego pomocy, nie zdążył bowiem powiedzieć im o wszystkim, czego się dowiedział, ani o tym, co zamierzał dalej robić, kiedy się wydostaną z lasu.
Takie myśli kłębiły się w jego głowie, a tymczasem elfy, bardzo rozochocone, śpiewały otaczając kołem dziurę w podłodze. Kilku z nich już podbiegło, żeby ciągnąc za sznury podnieść zastawę w bramie i wypuścić na zewnątrz baryłki, skoro tylko wszystkie znajdą się w strumieniu.

Niech was niosą bystre wody
W kraj znajomy, w kraj lat młodych.
Pożegnajcie loch ponury
I północy zimne góry,
Płyńcie z gęstwin czarnych lasów
W kraj znajomy z dawnych czasów.
Tu milczące stoją drzewa,
A tam wiatr w szuwarach śpiewa,
Trzcina rośnie na moczarach
I zieleni się tatarak.
Gwiazdy świecą, mgła się ściele,
Nad stawami pachnie ziele,
A gdy słońce wzejdzie cudnie,
Płyńcie, płyńcie na południe.
Tam gdzie jasny dzień rozbłyska,
Krowy błądzą po pastwiskach,
A po zboczach nad doliną
Już dojrzewa w gronach wino.
Tam gdzie słońce świeci cudnie,
Na południe, na południe!
Niech was niosą bystre wody
W kraj znajomy, w kraj lat młodych.

Już ostatnia beczka toczyła się ku rozwartym w podłodze drzwiom. W rozpaczy, nie widząc innej rady, biedny mały Bilbo chwycił się jej i z nią razem dał się zepchnąć w czeluść. Plusnął do zimnej, czarnej wody, a beczka znalazła się nad nim.
Wynurzył się parskając i czepiając się klepek jak szczur, ale na próżno wytężał Wszystkie siły; nie mógł wygramolić się na beczkę, która za każdym razem, ilekroć próbował się wspiąć wyżej, okręcała się wokół własnej osi i zatapiała hobbita pod sobą. Była pusta, tańczyła na powierzchni jak korek. Bilbo miał uszy pełne wody, mimo to słyszał jeszcze głosy elfów śpiewających na górze. Nagle klapa w podłodze piwnicy opadła z trzaskiem i śpiew przycichł. Bilbo w czarnym tunelu nurzał się w lodowatej wodzie, samiuteńki, bo nie można chyba uważać za towarzystwo przyjaciół zamkniętych szczelnie w baryłkach.
Wkrótce dostrzegł ponad sobą w ciemnościach jaśniejszą, szarawą plamę. Usłyszał skrzypienie wodnej bramy podnoszonej w górę i zewsząd otoczyły go tłumnie beczki i baryłki podskakujące na wodzie, zderzające się z sobą, cisnące się wszystkie naraz pod sklepione wyjście, w nurt strumienia. Hobbit, jak umiał, bronił się od zmiażdżenia i zgniecenia w ścisku; na szczęście po krótkiej chwili z tłoku zaczęły wysuwać się pojedyncze sztuki i kolejno wymykały się pod kamienną bramą w otwarty świat. Bilbo przekonał się wówczas, że dobrze się stało, iż nie zdołał wyleźć na wierzch swojej beczki, ponieważ w bramie nie było pod zniżającym się niespodzianie stropem nawet tyle miejsca, by zmieścić się mógł dodatkowo choćby najmniejszy hobbit.
Wypłynęli pod gałęzie drzew schylających się z obu stron nad strumieniem. Bilbo z niepokojem myślał, jak też czują się krasnoludy i czy dużo wody przedostaje się do wnętrza ich beczek. Niektóre z nich, mijając go w podskokach, zanurzały się dość głęboko, zgadywał więc, że w tych właśnie kryją się przyjaciele.
"Mam nadzieję, że przybiłem denka dość szczelnie!"- myślał Bilbo; wkrótce jednak przestał troszczyć się o towarzyszy, mając zbyt wiele zmartwień z własną osobą. Udawało mu się jakoś utrzymywać głowę nad wodą, lecz dygotał z zimna i z lękiem zadawał sobie pytanie, czy nie wyzionie ducha, nim go jakiś szczęśliwy Przypadek wybawi, na jak długo starczy mu sił w ramionach i czy nie lepiej byłoby zaryzykować rozstanie z beczką i spróbować wpław dotrzeć do brzegu.
Ale szczęśliwy przypadek trafił się w porę: prąd zniósł kilka beczek pod sam brzeg, gdzie zaczepiwszy o podwodny korzeń na chwilę przystanęły. Bilbo skorzystał z okazji i wdrapał się na swoją baryłkę, chwilowo unieruchomioną W tłoku. Wypełzł na wierzch jak na pół utopiony szczur i przylgnął tam, rozkładając szeroko ramiona, by w miarę możności utrzymywać beczkę w równowadze. Wietrzyk chłodził, lecz nie tak jak woda, toteż Bilbo pokrzepiał się nadzieją, że nie stoczy się nagle do strumienia, gdy beczki znów ruszą naprzód. Po chwili ruszyły rzeczywiście, kręcąc się i klucząc, póki nie wpadły w główny nurt. Wtedy obawy Bilba okazały się słuszne, bo w istocie trudno mu było utrzymać się na beczce; bronił się jakoś od katastrofy, ale czuł się okropnie nieszczęśliwy w tak niewygodnej pozycji. Szczęściem hobbit był bardzo lekki, a beczka duża, przy tym trochę przeciekała i nabrała odrobinę wody. Mimo to żegluga na niej przypominała jazdę bez uzdy i strzemion na brzuchatym kucu, który stale ma ochotę tarzać się w trawie.
W ten sposób pan Baggins przybył wreszcie do miejsca, gdzie drzewa po obu brzegach przerzedziły się tak, że widział między nimi blade niebo. Czarny strumień nagle rozlał się szeroko i połączył z głównym łożyskiem Leśnej Rzeki spływającej wartko spod drzwi królewskiej groty. Tu cień lasu nie padał już na mroczną przestrzeń wody i w jej ruchomej tafli załamywało się roztańczone odbicie obłoków i gwiazd. Bystry prąd Leśnej Rzeki porwał beczki i baryłki aż pod północny brzeg, gdzie otwierała się rozległa zatoka. Wysypany żwirem rąbek wybrzeża leżał pod nawisłą skarpą i zamykał się od wschodu małym, skalistym przylądkiem wysuniętym na środek rzeki. Większość beczek osiadła na płyciźnie, parę jednak oparło się dopiero na kamiennej zaporze.
Na brzegu czuwało kilku elfów. Długimi tykami szybko zepchnęli wszystkie beczki na przybrzeżny żwir, przeliczyli je, powiązali sznurami i tak zostawili do rana. Biedne krasnoludy! Hobbitowi powodziło się na tym postoju niezgorzej. Ześliznął się ze swojej baryłki, dobrnął do brzegu i pomknął ukradkiem ku szałasom, które wypatrzył w pobliżu rzeki. Bez namysłu i skrupułów, nie czekając zaproszenia częstował się kolacją, o ile miał po temu sposobność; od dawna przecież zmuszony był to robić i aż za dobrze wiedział teraz, co to znaczy prawdziwy głód i czym się on różni od grzecznego zainteresowania smakołykami należycie zaopatrzonej spiżarni. Spostrzegł też migocące wśród drzew ognisko, a widok ten skusił go od razu, bo przemoknięte i podarte ubranie lgnęło mu do skóry, zimne i lepkie.
Nie wydaje mi się, bym musiał opowiadać wam bardziej szczegółowo o przygodach Bilba w ciągu tej nocy, bo już się zbliżamy do celu podróży na wschód i do ostatniej, największej przygody, trzeba się zatem spieszyć. Oczywiście zaczarowany pierścień zapewnił hobbitowi początkowo całkowite powodzenie, lecz później obecność jego zdradził ślad mokrych stóp i kałuże, które po sobie zostawiał, gdziekolwiek przystanął czy przysiadł. Dostał kataru, a ilekroć chciał się przyczaić, alarmował elfy straszliwymi i daremnie tłumionymi napadam kichania. Wkrótce powstał z tego powodu niemały zamęt w osiedlu nad rzeką
lecz Bilbo uciekł w las, unosząc bochen chleba, skórzany bukłak z winem oraz pasztet - wszystko zdobyte zgoła nielegalnym sposobem. Resztę nocy spędził, wciąż ociekając wodą, z dala od ognia, lecz wino pomogło mu przetrwać, a w dodatku przespał się nieźle w suchych liściach, mimo że miało się już pod jesień i było dość chłodno.
Ocknął się z głośniejszym niż wszystkie poprzednie kichnięciem. Świt już szarzał i nad rzeką elfy krzątały się wesoło. Związywano beczki w tratwę, lada chwila kilku flisaków miało na niej popłynąć w dół rzeki, do Miasta na Jeziorze. Bilbo kichnął znowu. Przesechł nieco, ale trząsł się z zimna. Pobiegł nad rzekę ile sił w zdrętwiałych nogach i w ostatnim momencie zdążył wdrapać się na tratwę nie postrzeżony w ogólnym zgiełku. Szczęściem słońce nie świeciło wówczas jeszcze, więc cień nie zdradził hobbita i jakimś cudem Bilbo powstrzymał się na czas pewien od kichania.
Poszły w ruch tyki. Elfy, stojąc w płytkiej wodzie przybrzeżnej, pchały potężnie. Beczki, teraz sczepione wszystkie razem, skrzypnęły i drgnęły.
- Ależ ciężkie! - mruknął ten i ów. - Zanurzają się za głęboko, znowu, widać, nie opróżniono ich dokładnie. Szkoda, że nie wyciągnęliśmy ich na brzeg za dnia, warto by zajrzeć do środka - mówiły elfy.
- Nie ma teraz na to czasu - krzyknął starszy flisak. - Spychajcie!
W końcu tratwa odbiła od brzegu, z początku wolno, póki nie minęła skalistego przylądki, od którego inne znów elfy odsuwały ją długimi tykami, a później coraz prędzej i prędzej, aż porwał ją główny nurt i popłynęła w dół, w dół rzeki - w stronę Jeziora.\
Krasnoludy wymknęły się z królewskiego więzienia i wydostały z puszczy, ale czy żywe, czy umarłe - to się miało dopiero okazać.



1 komentarz: