Rozdział 9
Beczki
Nazajutrz po bitwie z pająkami Bilbo i jego
towarzysze raz jeszcze podjęli desperacką próbę odszukania ścieżki, nim zamrą z
głodu i pragnienia. Wstali z ziemi i powlekli się w kierunku, który ośmiu
wędrowcom spośród trzynastu wydawał się właściwy, nigdy jednak nie zdołali
sprawdzić, czy tak było rzeczywiście. Gdy odrobina światła, za dnia
rozjaśniająca mrok leśny, zmierzchła znów i zmieniła się w czarność nocy, nagle
w krąg zabłysły pochodnie jak setki czerwonych gwiazd. Elfy leśne, uzbrojone w
łuki i oszczepy, obskoczyły wędrowców i rozkazały im zatrzymać się w miejscu.
Nie mogło być mowy o jakimkolwiek oporze. Nawet
gdyby krasnoludy nie były tak wyczerpane, że właściwie chętnie oddawały się w
niewolę, nie mogłyby się bronić mając za cały oręż małe noże przeciw strzałom
elfów, które trafiały ptaka w locie nawa po ciemku. Toteż wszyscy posłuchali
wezwania, siedli i po prostu czekali, co się dalej stanie. Z wyjątkiem Bilba,
bo hobbit szybko wsunął pierścień na palec i uskoczył na bok. Dlatego to elfy,
ustawiwszy związanych jeńców w długi szereg, doliczyły się dwunastu, Bilba zaś
nie znalazły i nie włączyły do rachunku.
Nie słyszały go też ani nie czuły węchem
drepcącego w pewnej odległości za blaskiem ich pochodni, gdy odprowadzały
jeńców w głąb lasu. Krasnoludom zawiązano oczy, lecz nie stanowiło to wielkiej
różnicy, skoro Bilbo, mając oczy otwarte, również nic nie widział i nie
orientował się, dokąd idą, a wszyscy razem nie mieli pojęcia, skąd wyruszyli.
Bilbo musiał dobrze wyciągać nogi, żeby nadążyć za światłami, bo elfy nie
zważając na zmęczenie i osłabienie więźniów popędzały ich do jak najszybszego
marszu. Król nakazał pośpiech. Niespodzianie pochodnie zatrzymały się i hobbit
ledwie dogonił towarzyszy, gdy już wkraczali na most, przerzucony nad rzeką do
królewskich drzwi. W dole czarna woda rwała ostro, a most kończył się bramą u
wylotu olbrzymiej groty, która ciągnęła się we wnętrzu stromej góry porosłej
drzewami. Wielkie brzozy chodziły aż na sam brzeg rzeki, niemal wyrastając z
wody.
Elfy pchnęły kolumnę jeńców na most, lecz Bilbo
ociągał się chwilę na końcu pochodu. Ziejący wylot groty nie nęcił go wcale;
dopiero w ostatnim momencie zdecydował się podzielić los towarzyszy i wśliznął
się, depcąc na pięty ostatniemu z jedenastu elfów, nim ciężkie wrota
królewskiej siedziby zatrzasnęły się z łoskotem.
Wewnątrz płonęły czerwono łuczywa, a elfy z
eskorty więźniów śpiewały maszerując przez kręte, długie, rozbrzmiewające echem
korytarze, zupełnie inne niż lochy goblinów, bo mniejsze, nie tak głęboko
wydrążone pod ziemią i wypełnione świeższym powietrzem. W wielkiej sali,
podpartej kolumnami wyciosanymi z litej skały, siedział w rzeźbionym drewnianym
fotelu król elfów, Na głowie miał koronę splecioną z jagód i czerwonych liści,
jesień bowiem już się zbliżała. Wiosną nosił koronę z leśnych kwiatów. W ręku
trzymał berło z rzeźbionej dębiny.
Postawiono przed nim jeńców, a chociaż spojrzał
na nich groźnie, kazał ich zaraz uwolnić z więzów, widząc, jak są obdarci i
znużeni.
- Zresztą powrozy są tutaj niepotrzebne - rzekł.
- Dla tych, których wprowadzono za moje zaczarowane wrota, nie ma drogi
ucieczki.
Długo i dociekliwie wypytywał krasnoludy o ich
zamiary, cel podróży, miejsce zamieszkania; niewiele więcej dowiedział się
jednak od nich niż od Thorina. Więźniowie byli rozgoryczeni i zagniewani, toteż
nie silili się nawet na uprzejmość.
- Cóż ci zawiniliśmy, o królu? - rzekł Balin,
najstarszy pod nieobecność Thorina w kompanii. - Czy to zbrodnia zabłądzić w
lesie, cierpieć głód i pragnienie, wpaść w zasadzkę pająków? A może pająki są u
ciebie na służbie, może są twoimi ulubieńcami, skoro oburzasz się, żeśmy je
pozabijali?
Te pytania oczywiście jeszcze bardziej
rozgniewały króla, więc powiedział: - Zbrodnią jest przekraczanie granic mojego
królestwa bez pozwolenia. Czy nie wiesz, że wdarliście się do mojego państwa i
używaliście dróg zbudowanych przez moich poddanych? Czy nie pamiętasz, że
trzykrotnie zakłócaliście spokój moich dworzan ucztujących w lesie, a hałasując
i krzycząc wywabiliście pająki z kryjówek? Wywołaliście tyle zamieszania, że
mam prawo usłyszeć, co was tu sprowadza, a jeżeli nie zechcecie mi tego
powiedzieć, zamknę was w więzieniu i będę trzymał, póki nie nauczycie się
rozumu i grzeczności.
Potem kazał zamknąć każdego krasnoluda w osobnej
celi, dać wszystkim jeść i pić, lecz nie wypuszczać nikogo za próg, chyba że
któryś namyśli się i zechce odpowiedzieć na królewskie pytania. Nie wyjawił
krasnoludom, że Thorin także jest jego jeńcem. Dopiero Bilbo wykrył ten sekret.
Biedny pan Baggins długo żył w tych podziemiach
samotnie, wciąż w ukryciu, nie ośmielając się ani na chwilę zdjąć pierścienia,
bojąc się zasnąć nawet wciśnięty w najciemniejszy, najodleglejszy zakątek. Nie mając
nic innego do roboty, wędrował po całym pałacu króla elfów. Drzwi zamykały się
czarodziejskim sposobem, lecz niekiedy udawało mu się wymknąć przez nie, jeśli
się pośpieszył. Gromady elfów z królem na czele od czasu do czasu wyprawiały
się na polowanie lub za jakimiś innymi sprawami do lasu czy też na otwarte
przestrzenie za jego wschodnią granicą. Wówczas Bilbo, jeżeli się dobrze
uwinął, mógł wyśliznąć się za elfami, chociaż zawsze było to niebezpieczne
przedsięwzięcie. Raz i drugi omal nie zmiażdżyły go drzwi, zatrzaskując się
natychmiast po przejściu ostatniego elfa. Wmieszać się między elfy nie śmiał,
bojąc się, że dostrzegą jego cień (jakkolwiek bardzo nikły i drżący w blasku
pochodni) albo że któryś potknie się o niego i w ten sposób odkryje jego obecność.
Nieczęsto więc wychodził z groty, a nawet gdy mu się to udawało, niewiele z
tego miał pożytku. Nie chciał opuścić przyjaciół, nie wiedział też, jak by
sobie bez nich poradził na świecie. Nie mógł dotrzymać kroku elfom na łowach,
toteż nie zdołał odkryć drogi, która by go wyprowadziła z lasu; musiał włóczyć
się biedak w pobliżu groty, wyczekując na sposobność powrotu do jej wnętrza.
Poza nią głodował, ponieważ nie był myśliwym, lecz w grocie zdobywał
pożywienie, kradnąc je po prostu ze spiżarni lub ze stołu, gdy nikogo nie było
w pobliżu.
"Jestem jak włamywacz, który nie może się
wydostać i jest zmuszony okradać dzień po dniu wciąż ten sam dom-myślał. -Oto
najobrzydliwsze, najnudniejsze zdarzenie z całej tej nieszczęsnej, męczącej,
dokuczliwej przygody! Jakże bym chciał znaleźć się znowu w mojej własnej norce,
przy ciepłym kominku i jasnej lampie! "
Często też żałował, że nie może wezwać
czarodzieja na ratunek, ale oczywiście nie było sposobu; wkrótce zrozumiał, że
jeśli jest jakaś rada, musi ją znaleźć sam pan Baggins, bez niczyjej pomocy.
Po tygodniu czy dwóch takiego przyczajonego
życia, śledząc i tropiąc strażników, wykorzystując wszelkie możliwości, jakie
się nadarzały, odkrył, gdzie więziono krasnoludów. Odszukał dwanaście cel
rozrzuconych w różnych częściach pałacu i po jakimś czasie nauczył się trafiać,
gdzie tylko chciał. Ze zdumieniem dowiedział się pewnego dnia z rozmowy
strażników, że jest jeszcze trzynasty więzień, zamknięty w najgłębszym,
najciemniejszym lochu. Odgadł od razu, że chodzi o Thorina; wkrótce stwierdził,
że się nie myli. Wiele musiał walczyć trudności, w końcu jednak znalazł
trzynastą celę, wypatrzył moment, gdy nikogo nie było pod jej drzwiami, i
porozumiał się z wodzem krasnoludów. Thorin, zbyt przygnębiony, aby dłużej kipieć
gniewem i obrazą, zaczynał przemyśliwać, czy nie powiedzieć królowi całej
prawdy o skarbach i o celu wyprawy (widzicie z tego, jak bardzo upadł na
duchu!), gdy niespodzianie usłyszał cichutki głos hobbita szepczącego w dziurkę
od klucza. Uszom zrazu nie wierzył! Szybko jednak zrozumiał, że to nie może być
omyłka, podszedł do drzwi i szeptem stoczył długą rozmowę ze stojącym na
korytarzu hobbitem.
Dzięki temu Bilbo mógł zanieść skrycie innym
uwięzionym krasnoludom polecenie Thorina, zawiadomić, że wódz znajduje się
również w niewoli, tuż obok nich, i rozkazuje, by nikt nie zdradził królowi
celu wyprawy, przynajmniej dopóty, póki Thorin nie da hasła. Thorin bowiem
odzyskał ducha, gdy dowiedział się, jak hobbit ocalił krasnoludy od pająków, i
umocnił się w postanowieniu, by nie okupywać u króla wolności obietnicą udziału
w skarbach, dopóki nie zawiodą wszelkie inne nadzieje ratunku; to znaczy jeśli
niezrównany, niewidzialny pan Baggins (o którym Thorin powziął teraz bardzo
wysokie mniemanie) nie zdoła wymyślić jakiegoś sprytnego sposobu.
Wszystkie krasnoludy przyjęły chętnie tę decyzję.
Każdy bowiem rozumiał, że jego własny udział w skarbach (które już uważali za
swoje, mimo że na razie siedzieli w lochach, a smok nie został jeszcze
pokonany) mocno by ucierpiał, gdyby leśne elfy zażądały części dla siebie; poza
tym krasnoludy ufały hobbitowi. Pamiętacie pewnie, że Gandalf przepowiadał taki
obrót sprawy. Może właśnie to między innymi skłoniło czarodzieja do opuszczenia
kompanii.
Bilbo jednak niezupełnie podzielał nadzieje
przyjaciół. Nie podobało mu się wcale, że wszyscy na niego jednego liczą,
wolałby mieć Gandalfa u boku. Ale próżno o tym marzyć; między nimi leżał
prawdopodobnie czarny ogrom Mrocznej Puszczy. Siedział więc hobbit i myślał,
głowa mu niemal pękała od wysiłku, ale żaden świetny pomysł jakoś się nie
zjawiał. Pierścień zapewniający niewidzialność to rzecz wspaniała, lecz jeden
pierścień nie mógł starczyć na czternaście osób. Oczywiście zgadujecie, że w
końcu Bilbo wyratował przyjaciół z tej opresji; opowiem teraz, jak to się
stało.
Pewnego dnia, błąkając się i szperając po kątach,
Bilbo zrobił ciekawe odkrycie: wielkie drzwi nie były jedynym wyjściem z groty.
Pod najniższą częścią pałacu płynął strumień, który trochę dalej na wschód, za
stromym stokiem mieszczącym główną bramę, wpadał do Leśnej Rzeki. W miejscu
gdzie podziemny strumień wypływał na powierzchnię, w zboczu wzgórza była brama
wodna. ustawa, sięgająca aż do dna rzeki, broniła tego dostępu do groty. Często
jednak zastawę podnoszono, bo drogą wodną dostarczano i wywożono różne towary.
Kto by się z zewnątrz wśliznął przez zastawę,
znalazłby się w ciemnym tunelu prowadzącym daleko w głąb wzgórza; w jednym
wszakże miejscu, gdzie sumień płynął pod piwnicami pałacu, w stropie tunelu
wycięto otwór i przykryto go mocnymi dębowymi drzwiami. Otwierały się one w
podłodze królewskiej piwnicy, w której stały niezliczone rzędy beczek. Elfy
leśne, a król bardziej jeszcze niż poddani, ogromnie lubią wino, chociaż w ich
królestwie nie rodzi się winorośl. Sprowadzały więc wino, podobnie jak inne
towary, z daleka, od swoich krewniaków z południa albo z winnic ludzi
zamieszkujących odległe kraje.
Przyczajony za wielką beczką Bilbo zobaczył klapę
w podłodze, zbadał jej przeznaczenie, a podsłuchując z ukrycia rozmów
królewskiej służby, dowiedział się, w jaki sposób wino i różne inne towary
dostają się rzeką lub lądem do Długiego Jeziora. Okazało się, że było tam
miasto wzniesione przez ludzi na palach daleka od brzegów, pośrodku jeziora -
dla obrony przed wszelkimi nieprzyjaciółmi, a zwłaszcza przed smokiem z
Samotnej Góry. Z tego Miasta na jeziorze beczki spławiano w górę Leśnej Rzeki.
Niekiedy wiązano je razem w ogromne tratwy i za pomocą tyk lub wioseł pchano
pod prąd; niekiedy ładowano beczki na płaskodenne łodzie.
Opróżnione beczki zrzucano przez klapę z piwnicy
do strumienia, a potem otwierano bramę wodną i beczki, podskakując na wodzie,
spływały z nurtem w dół, aż do odległego miejsca na wschodnim skraju Mrocznej
Puszczy, gdzie brzegi zwężały się tak, że można było baryłki zatrzymać,
powiązać z sobą i dalej w porządku wysłać z biegiem Leśnej Rzeki do Miasta na
Jeziorze.
Długo siedział Bilbo dumając o Wodnej Bramie i
zastanawiając się, czy nie dałoby się jej użyć do ucieczki, aż wreszcie wylągł
się w głowie hobbita zarys desperackiego planu.
Właśnie zaniesiono do cel kolację. Strażnicy
ściągali z korytarzy, zabierając z sobą pochodnie i zostawiając tę część groty
w ciemnościach. Bilbo podsłuchał, jak królewski piwniczy mówił do dowódcy
straży:
- Chodź teraz ze mną, spróbujesz nowego wina,
które właśnie dostarczono. Będę miał tej nocy ciężką robotę, bo trzeba piwnicę
oczyścić z pustych beczek; napijmy się, żeby nabrać sił.
- Bardzo chętnie - odparł ze śmiechem dowódca
straży. - Skosztuję wina wraz z tobą, przekonamy się, czy jest godne
królewskiego stołu. Dziś w nocy król urządza ucztę, wstyd byłby, gdybyś podał
kiepskie trunki.
Kiedy Bilbo to usłyszał, serce zabiło mu żywiej,
zrozumiał bowiem, że szczęście mu sprzyja i że będzie mógł niezwłocznie
wypróbować swój desperacki plan. Śledził dalej obu elfów; podczaszy z dowódcą
straży zasiedli w małej piwniczce przy stole, na którym stanęły dwa wielkie
dzbany. Wkrótce zaczęli pić śmiejąc się wesoło. Przypadek znów okazał się
niezwykle dla Bilba łaskawy. Na ogół trzeba nie lada trunku, by spoić leśnego
elfa, to było jednak szczególnie mocne wino z ogrodów Dorwiniona, przeznaczone
nie dla żołnierzy i służby, lecz wyłącznie na królewskie uczty, do picia małymi
kielichami, a nie z ogromnych dzbanów.
Nie upłynęło wiele czasu, gdy dowódca straży
najpierw zwiesił głowę, potem złożył ją na stole i wreszcie usnął. Podczaszy
przez chwilę jeszcze gadał i śmiał się sam do siebie, jakby wcale nie
spostrzegając, co się z kompanem dzieje, lecz wkrótce on także skłonił głowę na
stół i chrapnął do wtóru przyjacielowi. Wówczas do piwniczki wśliznął się
hobbit. I oto już niebawem dowódca straży pozbył się kluczy, a Bilbo ile sił w
nogach biegł korytarzem w stronę cel więziennych. Wielki pęk kluczy był trochę
za ciężki dla hobbita, któremu też serce podchodziło co chwila do gardła; miał
wprawdzie pierścień na palcu, nie mógł jednak zapobiec temu, by klucze od czasu
do czasu nie szczęknęły i nie zadzwoniły głośno, i za każdym razem trząsł się
cały z przerażenia.
Najpierw otworzył celę Balina i zamknął ją
natychmiast starannie, gdy krasnolud znalazł się w korytarzu. Balim jak łatwo
sobie wyobrazić, był okropnie zdziwiony, a chociaż rad wydostał się z przykrej,
ciasnej kamiennej komórki, miał ochotę zadawać mnóstwo pytań i dowiedzieć się
czegoś o zamiarach Bilba i o wszystkim w ogóle.
- Nie czas teraz na wyjaśnienia - powiedział
hobbit. - Idź za mną i nie pytaj. Musimy trzymać się w gromadzie i pilnować,
żeby się nikt nie odłączył. Uciekniemy wszyscy lub żaden - to nasza ostatnia
szansa. Jeśli nas wykryją, kto wie, co król zrobi, prawdopodobnie zakuje wam
ręce i nogi w kajdany. Proszę cię, mój drogi, nie zaczynaj teraz dyskusji.
Bilbo biegł więc od drzwi do drzwi, póki nie
zebrał koło siebie dwunastu krasnoludów, z których żaden zresztą po tak długim więzieniu
w ciemnościach nie ruszał się zbyt żwawo. Hobbitowi serce zamierało, ilekroć
któryś z nich wpadał na drugiego, mruczał lub szeptał. "Ależ hałaśliwe te
krasnale, niech ich licho!" - mówił sobie w duchu. Mimo to wszystko szło
jak po maśle, nie spotkali nigdzie strażników. Tej nocy odbywała się w puszczy
i w górnej królewskiej sali wielka jesienna zabawa, niemal wszyscy poddani
króla elfów weselili się przy stołach.
W końcu po długiej wędrówce krasnoludy z Bilbem
na czele dotarły do celi
Thorina mieszczącej się w głębi podziemi, lecz na
szczęście tuż obok piwnic królewskich.
- Na honor! - rzekł Thorin, gdy Bilbo otworzył
celę i wywołał go szeptem na korytarz. - Gandalf, jak zwykle, powiedział
prawdę. Okazałeś się w potrzebie znakomitym włamywaczem. Cokolwiek się odtąd
zdarzy, będziemy już zawsze do twych usług. Ale co teraz mamy robić?
Bilbo zrozumiał, że przyszła chwila, by
wytłumaczyć przyjaciołom plan, przynajmniej jego pierwszą część. Nie był jednak
wcale pewien, jak krasnoludy przyjmą jego pomysł. Obawy rzeczywiście
potwierdziły się, bo projekt nie przypadł im do gustu i zaczęły głośno
protestować, nie zważając na grozę sytuacji.
- To oznacza sińce, rozbicie na kawałki i
nieuchronne utopienie na dodatek - mruczały. - Mieliśmy nadzieję, że wymyślisz
jakiś naprawdę rozsądny sposób, skoro zdobyłeś klucze. Ale ten pomysł to
szaleństwo.
- A więc dobrze - odparł Bilbo, bardzo zgnębiony
i trochę też zirytowany. Wracajcie do swoich pięknych cel, pozamykam was znowu
na trzy spusty; będziecie mogli siedzieć tam wygodnie i myśleć, póki nie
wymyślicie czegoś lepszego; ale wątpię, czy uda mi się kiedykolwiek po raz
drugi zdobyć klucze, choćbym i zechciał spróbować tej sztuki ponownie.
Na to nie mogli się zgodzić, więc umilkli. W
końcu oczywiście musieli zdecydować się na sposób proponowany przez hobbita, bo
dla wszystkich było jasne, że na nic się nie zda szukać w ciemnościach drogi do
górnych sal, że nie wywalczą sobie przejścia ani nie otworzą zaczarowanych
drzwi; a lamenty i spory w korytarzu mogły ich narazić tylko na ponowne
uwięzienie. Poszli więc za hobbitem, skradając się ku najniżej położonym
piwnicom. Minęli uchylone drzwi, za którymi dowódca straży i podczaszy wciąż
jeszcze chrapali uśmiechając się błogo przez sen, wino Dorwiniona daje bowiem
sen głęboki i przyjemny. Inną pewnie minę będzie miał dowódca straży następnego
dnia, jakkolwiek Bilbo przez życzliwość - wstąpił do piwniczki i cichcem wsunął
mu pęk kluczy z powrotem do kieszeni.
- To mu oszczędzi wiele przykrości w awanturze,
jaka się jutro rozpęta powiedział sobie Bilbo. - A przecież to niezły elf i
dość przyzwoicie odnosił się do więźniów. W dodatku zadziwimy elfów tym
bardziej. Pomyślą, że znamy potężne czary, skoro umieliśmy wyjść przez
zamknięte drzwi i zniknąć. Zniknąć! Jeśli to ma się nam również udać, trzeba
działać szybko!
Balinowi polecono pilnować dowódcę straży oraz
podczaszego i ostrzec towarzyszy, gdyby któryś z tych dwóch się ocknął. Reszta
kompanii weszła do piwnicy, z której otwierała się klapa nad tunelem
podziemnego potoku. Nie wolno było marudzić. Bilbo wiedział, że lada chwila,
stosownie do rozkazów, zjawi się kilku
elfów, żeby pomóc podczaszemu w spychaniu pustych beczek przez otwór do
strumienia. Stały już one rzędem pośrodku piwnicy. Beczki od wina nie nadawały
się dla uciekinierów, trudno je było otworzyć, bo odbijając dna narobiliby
hałasu, a nie mieli też sposobu, żeby je z powrotem zamknąć. Stały jednak
między nimi również baryłki po innych towarach, jak masło, jabłka oraz produkty
dostarczane wodą do królewskiego pałacu.
Wkrótce wybrano trzynaście takich baryłek, z
których każda mogła pomieścić jednego krasnoluda. Właściwie były nawet za duże;
wlazłszy w nie, krasnoludy z przerażeniem myślały, jak będą się obijać i trząść
w ich obszernych wnętrzach, mimo że Bilbo upychał siano i wszelkie wyściółki,
jakie mógł znaleźć naprędce, by w miarę możności zapewnić kamratom wygodę. W
końcu dwunastu siedziało już w beczkach; najwięcej kłopotu sprawiał Thorin,
który kręcił się i wił, narzekając jak wielki pies zamknięty w za ciasnej
budzie. Kiedy na ostatku przyszła kolej na Balina, ten narobił hałasu, że w
jego beczce brak dziur doprowadzających powietrze, i krzyczał, że się dusi, nim
jeszcze Bilbo przybił denko z powrotem. Hobbit, jak umiał najstaranniej,
pozatykał dziury w beczkach i umocował pokrywki. Został teraz sam i uwijał się
po piwnicy, kończąc przygotowania i krzepiąc się wbrew prawdopodobieństwu
nadzieją, że plan uda się szczęśliwie przeprowadzić.
Jeszcze minuta, a byłoby za późno. Ledwie bowiem
zamknął ostatecznie baryłkę Balina, usłyszał głosy elfów i zobaczył w głębi
korytarza migotanie pochodni. Gromada elfów śmiejąc się, rozmawiając i
pośpiewując weszła do piwnic. W jednej z górnych sal odbywała się uczta, toteż
pilno im było wrócić co prędzej do zabawy.
- Gdzie podczaszy? Gdzie stary Galion? - spytał
któryś. - Nie widziałem go dzisiaj przy wspólnym stole. Powinien tu być i
pokierować robotą.
- Pogniewam się, jeśli ten stary maruder spóźni
się na umówioną porę powiedział drugi. - Nie mam wcale ochoty tracić czasu
tutaj, kiedy na górze kompania śpiewa.
- Ha, ha! - krzyknął ktoś. - Tu siedzi stary łotr
z głową w dzbanku! Ucztował sobie na boczku z dowódcą straży!
- Potrząśnijcie nim, obudźcie! - wołali inni
niecierpliwie.
Galion zżymał się, gdy nim potrząsano, gdy go
budzono, a już najbardziej, gdy się z niego wyśmiewano.
- To wy się spóźniliście - mamrotał. - Ja tu
czekam i czekam, a wy tam na górze pijecie i zapominacie o służbowych
obowiązkach. Nic dziwnego, że się Wreszcie trochę zdrzemnąłem.
- Pewnie, że nic dziwnego - odpowiedzieli. -
Wyjaśnienie mamy przed nosem, w dzbanku. Dajże i nam skosztować tego nasennego
środka, nim się Weźmiemy do roboty. Klucznika nie warto budzić. Widać po nim,
że już dość sobie użył.
Dzban podawany z rąk do rąk obiegł całą kompanię
i wszyscy nagle bardzo poweseleli. Nie stracili jednak całkiem rozsądku.
- Pomóż nam, Galionie! - krzyknął któryś. - Za
wcześnie rozpocząłeś ucztę i w głowie ci się pomieszało. Między pustymi
beczkami ustawiłeś pełne, sądząc z wagi.
- Róbcie, co do was należy, i nie gadajcie! -
odfuknął podczaszy. - Pociągnęli leniuchy za dużo ze dzbana i teraz im się
beczki wydają za ciężkie! Te, które tu przygotowałem, mają być wysłane, nie ma
co się namyślać. Macie robić, co wam kazałem. Dobrze, dobrze! - wołali tocząc
już beczki ku otworowi w podłodze. - Nie kto inny, ale ty odpowiesz, jeśli
okaże się, że pełne masła baryłki z królewskiej spiżarni i najlepsze wino
zepchniemy do rzeki, aby ludzie znad Jeziora mogli ucztować kosztem króla!
Tocz się, tocz się, tocz się, tocz,
Prędko, zgrabnie w dziurę wskocz,
Leć do wody, stara beczko,
Kręć się, wiruj, tańcz w kółeczko!
Tak przyśpiewywali, a już pierwsza beczka
staczała się w czarną jamę, inne za nią pluskały w zimny strumień płynący o
kilka stóp pod piwnicą. Niektóre beczki rzeczywiście były puste, inne kryły w
swym wnętrzu po jednym krasnoludzie, ale wszystkie jedna po drugiej spadały w
dół z pluskiem i łoskotem, zderzając się z sobą, zanurzając w wodzie, obijając
o ściany tunelu, potrącając nawzajem i podskakując.
Nagle Bilbo uprzytomnił sobie, że coś jednak
przeoczył w swoim planie. Ty Pewne zauważyłeś to już od dawna i może nawet
śmiałeś się z hobbita. Ale czy byś na jego miejscu spisał się lepiej lub bodaj
równie dobrze jak on - wątpię. No, tak! Sam Bilbo nie siedział w żadnej beczce,
a gdyby nawet zdążył do którejś wleźć, nie było nikogo, kto by go mógł zamknąć.
Wyglądało na to, że tym razem naprawdę straci kompanię na zawsze (już niemal
wszystkie krasnoludy znikły w ciemnym wylocie otworu), zostanie sam i będzie
musiał odtąd na wieki żyć ukryty jako włamywacz w grocie elfów. Gdyby mu się
nawet udało wymknąć niezwłocznie przez główne drzwi na górze, mało
prawdopodobne, żeby odnalazł krasnoludy. Nie znał przecież drogi lądowej do
miejsca, gdzie wyławiano beczki. Niepokoił się też, co stanie się z
przyjaciółmi pozbawionymi jego pomocy, nie zdążył bowiem powiedzieć im o
wszystkim, czego się dowiedział, ani o tym, co zamierzał dalej robić, kiedy się
wydostaną z lasu.
Takie myśli kłębiły się w jego głowie, a tymczasem
elfy, bardzo rozochocone, śpiewały otaczając kołem dziurę w podłodze. Kilku z
nich już podbiegło, żeby ciągnąc za sznury podnieść zastawę w bramie i wypuścić
na zewnątrz baryłki, skoro tylko wszystkie znajdą się w strumieniu.
Niech was niosą bystre wody
W kraj znajomy, w kraj lat młodych.
Pożegnajcie loch ponury
I północy zimne góry,
Płyńcie z gęstwin czarnych lasów
W kraj znajomy z dawnych czasów.
Tu milczące stoją drzewa,
A tam wiatr w szuwarach śpiewa,
Trzcina rośnie na moczarach
I zieleni się tatarak.
Gwiazdy świecą, mgła się ściele,
Nad stawami pachnie ziele,
A gdy słońce wzejdzie cudnie,
Płyńcie, płyńcie na południe.
Tam gdzie jasny dzień rozbłyska,
Krowy błądzą po pastwiskach,
A po zboczach nad doliną
Już dojrzewa w gronach wino.
Tam gdzie słońce świeci cudnie,
Na południe, na południe!
Niech was niosą bystre wody
W kraj znajomy, w kraj lat młodych.
Już ostatnia beczka toczyła się ku rozwartym w
podłodze drzwiom. W rozpaczy, nie widząc innej rady, biedny mały Bilbo chwycił
się jej i z nią razem dał się zepchnąć w czeluść. Plusnął do zimnej, czarnej
wody, a beczka znalazła się nad nim.
Wynurzył się parskając i czepiając się klepek jak
szczur, ale na próżno wytężał Wszystkie siły; nie mógł wygramolić się na
beczkę, która za każdym razem, ilekroć próbował się wspiąć wyżej, okręcała się
wokół własnej osi i zatapiała hobbita pod sobą. Była pusta, tańczyła na
powierzchni jak korek. Bilbo miał uszy pełne wody, mimo to słyszał jeszcze
głosy elfów śpiewających na górze. Nagle klapa w podłodze piwnicy opadła z
trzaskiem i śpiew przycichł. Bilbo w czarnym tunelu nurzał się w lodowatej
wodzie, samiuteńki, bo nie można chyba uważać za towarzystwo przyjaciół
zamkniętych szczelnie w baryłkach.
Wkrótce dostrzegł ponad sobą w ciemnościach
jaśniejszą, szarawą plamę. Usłyszał skrzypienie wodnej bramy podnoszonej w górę
i zewsząd otoczyły go tłumnie beczki i baryłki podskakujące na wodzie,
zderzające się z sobą, cisnące się wszystkie naraz pod sklepione wyjście, w
nurt strumienia. Hobbit, jak umiał, bronił się od zmiażdżenia i zgniecenia w
ścisku; na szczęście po krótkiej chwili z tłoku zaczęły wysuwać się pojedyncze
sztuki i kolejno wymykały się pod kamienną bramą w otwarty świat. Bilbo
przekonał się wówczas, że dobrze się stało, iż nie zdołał wyleźć na wierzch swojej
beczki, ponieważ w bramie nie było pod zniżającym się niespodzianie stropem
nawet tyle miejsca, by zmieścić się mógł dodatkowo choćby najmniejszy hobbit.
Wypłynęli pod gałęzie drzew schylających się z
obu stron nad strumieniem. Bilbo z niepokojem myślał, jak też czują się
krasnoludy i czy dużo wody przedostaje się do wnętrza ich beczek. Niektóre z
nich, mijając go w podskokach, zanurzały się dość głęboko, zgadywał więc, że w
tych właśnie kryją się przyjaciele.
"Mam nadzieję, że przybiłem denka dość szczelnie!"-
myślał Bilbo; wkrótce jednak przestał troszczyć się o towarzyszy, mając zbyt
wiele zmartwień z własną osobą. Udawało mu się jakoś utrzymywać głowę nad wodą,
lecz dygotał z zimna i z lękiem zadawał sobie pytanie, czy nie wyzionie ducha,
nim go jakiś szczęśliwy Przypadek wybawi, na jak długo starczy mu sił w
ramionach i czy nie lepiej byłoby zaryzykować rozstanie z beczką i spróbować
wpław dotrzeć do brzegu.
Ale szczęśliwy przypadek trafił się w porę: prąd
zniósł kilka beczek pod sam brzeg, gdzie zaczepiwszy o podwodny korzeń na
chwilę przystanęły. Bilbo skorzystał z okazji i wdrapał się na swoją baryłkę,
chwilowo unieruchomioną W tłoku. Wypełzł na wierzch jak na pół utopiony szczur
i przylgnął tam, rozkładając szeroko ramiona, by w miarę możności utrzymywać
beczkę w równowadze. Wietrzyk chłodził, lecz nie tak jak woda, toteż Bilbo
pokrzepiał się nadzieją, że nie stoczy się nagle do strumienia, gdy beczki znów
ruszą naprzód. Po chwili ruszyły rzeczywiście, kręcąc się i klucząc, póki nie
wpadły w główny nurt. Wtedy obawy Bilba okazały się słuszne, bo w istocie
trudno mu było utrzymać się na beczce; bronił się jakoś od katastrofy, ale czuł
się okropnie nieszczęśliwy w tak niewygodnej pozycji. Szczęściem hobbit był
bardzo lekki, a beczka duża, przy tym trochę przeciekała i nabrała odrobinę
wody. Mimo to żegluga na niej przypominała jazdę bez uzdy i strzemion na
brzuchatym kucu, który stale ma ochotę tarzać się w trawie.
W ten sposób pan Baggins przybył wreszcie do
miejsca, gdzie drzewa po obu brzegach przerzedziły się tak, że widział między
nimi blade niebo. Czarny strumień nagle rozlał się szeroko i połączył z głównym
łożyskiem Leśnej Rzeki spływającej wartko spod drzwi królewskiej groty. Tu cień
lasu nie padał już na mroczną przestrzeń wody i w jej ruchomej tafli załamywało
się roztańczone odbicie obłoków i gwiazd. Bystry prąd Leśnej Rzeki porwał
beczki i baryłki aż pod północny brzeg, gdzie otwierała się rozległa zatoka.
Wysypany żwirem rąbek wybrzeża leżał pod nawisłą skarpą i zamykał się od
wschodu małym, skalistym przylądkiem wysuniętym na środek rzeki. Większość
beczek osiadła na płyciźnie, parę jednak oparło się dopiero na kamiennej
zaporze.
Na brzegu czuwało kilku elfów. Długimi tykami
szybko zepchnęli wszystkie beczki na przybrzeżny żwir, przeliczyli je,
powiązali sznurami i tak zostawili do rana. Biedne krasnoludy! Hobbitowi
powodziło się na tym postoju niezgorzej. Ześliznął się ze swojej baryłki,
dobrnął do brzegu i pomknął ukradkiem ku szałasom, które wypatrzył w pobliżu
rzeki. Bez namysłu i skrupułów, nie czekając zaproszenia częstował się kolacją,
o ile miał po temu sposobność; od dawna przecież zmuszony był to robić i aż za
dobrze wiedział teraz, co to znaczy prawdziwy głód i czym się on różni od
grzecznego zainteresowania smakołykami należycie zaopatrzonej spiżarni.
Spostrzegł też migocące wśród drzew ognisko, a widok ten skusił go od razu, bo
przemoknięte i podarte ubranie lgnęło mu do skóry, zimne i lepkie.
Nie wydaje mi się, bym musiał opowiadać wam
bardziej szczegółowo o przygodach Bilba w ciągu tej nocy, bo już się zbliżamy
do celu podróży na wschód i do ostatniej, największej przygody, trzeba się
zatem spieszyć. Oczywiście zaczarowany pierścień zapewnił hobbitowi początkowo
całkowite powodzenie, lecz później obecność jego zdradził ślad mokrych stóp i
kałuże, które po sobie zostawiał, gdziekolwiek przystanął czy przysiadł. Dostał
kataru, a ilekroć chciał się przyczaić, alarmował elfy straszliwymi i daremnie
tłumionymi napadam kichania. Wkrótce powstał z tego powodu niemały zamęt w
osiedlu nad rzeką
lecz Bilbo uciekł w las, unosząc bochen chleba,
skórzany bukłak z winem oraz pasztet - wszystko zdobyte zgoła nielegalnym
sposobem. Resztę nocy spędził, wciąż ociekając wodą, z dala od ognia, lecz wino
pomogło mu przetrwać, a w dodatku przespał się nieźle w suchych liściach, mimo
że miało się już pod jesień i było dość chłodno.
Ocknął się z głośniejszym niż wszystkie
poprzednie kichnięciem. Świt już szarzał i nad rzeką elfy krzątały się wesoło.
Związywano beczki w tratwę, lada chwila kilku flisaków miało na niej popłynąć w
dół rzeki, do Miasta na Jeziorze. Bilbo kichnął znowu. Przesechł nieco, ale
trząsł się z zimna. Pobiegł nad rzekę ile sił w zdrętwiałych nogach i w
ostatnim momencie zdążył wdrapać się na tratwę nie postrzeżony w ogólnym
zgiełku. Szczęściem słońce nie świeciło wówczas jeszcze, więc cień nie zdradził
hobbita i jakimś cudem Bilbo powstrzymał się na czas pewien od kichania.
Poszły w ruch tyki. Elfy, stojąc w płytkiej
wodzie przybrzeżnej, pchały potężnie. Beczki, teraz sczepione wszystkie razem,
skrzypnęły i drgnęły.
- Ależ ciężkie! - mruknął ten i ów. - Zanurzają
się za głęboko, znowu, widać, nie opróżniono ich dokładnie. Szkoda, że nie
wyciągnęliśmy ich na brzeg za dnia, warto by zajrzeć do środka - mówiły elfy.
- Nie ma teraz na to czasu - krzyknął starszy
flisak. - Spychajcie!
W końcu tratwa odbiła od brzegu, z początku
wolno, póki nie minęła skalistego przylądki, od którego inne znów elfy odsuwały
ją długimi tykami, a później coraz prędzej i prędzej, aż porwał ją główny nurt
i popłynęła w dół, w dół rzeki - w stronę Jeziora.\
Krasnoludy
wymknęły się z królewskiego więzienia i wydostały z puszczy, ale czy żywe, czy
umarłe - to się miało dopiero okazać.
elo
OdpowiedzUsuńSiemanko
OdpowiedzUsuń