Muzyka

Wiadomości

Lord of the Rings Fan Forever! - Polski blog o Śródziemiu

niedziela, 3 marca 2013

Hobbit: Rozdział 3 - Krótki odpoczynek

Rozdział 3
Krótki odpoczynek

Chociaż pogoda się poprawiła, nie śpiewali pieśni, nie opowiadali sobie żadnych historii tego dnia ani nazajutrz, ani dzień później. Czuli już bliskość niebezpieczeństwa czającego się ze wszystkich stron. Obozowali pod gwiazdami, a wierzchowce więcej miały do jedzenia niż jeźdźcy, bo trawa rosła tu bujnie, lecz sakwy świeciły pustkami: nie na długo starczyło zdobytej u trollów żywności.
Pewnego popołudnia przeszli w bród rzekę w miejscu, gdzie rozlewała się szeroko i płytko, pieniąc się i hucząc na kamieniach. Przeciwny brzeg był stromy i oślizły. Gdy się wreszcie na niego wygramolili, wiodąc kuce za uzdy, ujrzeli przed sobą wysokie góry, tak jakby się nagle wysunęły na ich spotkanie. Zdawało się, że od podnóży najbliższej dzieli ich ledwie dzień niezbyt forsownego marszu. Wznosiły się czarne i ponure, jakkolwiek tu i ówdzie plamy słońca ozłacały im bure grzbiety, a ośnieżone szczyty nad granią lśniły bielą.
- Czy to już ta nasza Góra? - spytał Bilbo głosem uroczystym, szeroko otwierając okrągłe oczy. Nigdy dotychczas nie widział czegoś równie wielkiego. - Oczywiście nie! - odparł Balin. - To dopiero początek Gór Mglistych;
musimy przez nie przejść na drugą stronę, górą czy dołem, jak się da, żeby dostać się na Pustkowie. Za tym łańcuchem jeszcze nas czeka długa droga do Samotnej Góry na wschodzie, gdzie Smaug waruje na naszych skarbach.
- O! - powiedział Bilbo i nagle poczuł się tak zmęczony, jak nie był jeszcze nigdy w życiu. Znów w tej chwili wspomniał wygodny fotel przy kominku, w ulubionym pokoju własnej norki, i śpiew imbryka. Ale nieraz miał to jeszcze z żalem wspominać.
Teraz pochodem kierował Gandalf.
- Nie wolno nam zejść ze szlaku, bo zginiemy - rzekł. - Przede wszystkim potrzeba nam żywności i odpoczynku w jakimś możliwie bezpiecznym miejscu; bardzo ważne jest, byśmy idąc przez Góry Mgliste trzymali się właściwej ścieżki, inaczej zabłądzimy; musielibyśmy zawracać i zaczynać marsz od początku... o ile w ogóle wyszlibyśmy z tego żywi.
Dopytywali się, dokąd ich prowadzi, Gandalf więc odpowiedział:
- Dotarliśmy na skraj Dzikich Krajów, jak wielu z was pewnie już się orientuje. Gdzieś przed nami ukryta jest piękna dolina Rivendell, w której, W ostatnim przyjaznym domu na tym szlaku, mieszka Elrond. Posłałem mu przez przyjaciół wiadomość, będzie nas oczekiwał.
Zapowiedź brzmiała mile i obiecująco, wszyscy pewnie wyobrażacie sobie, że nic łatwiejszego, jak trafić prostą drogą do ostatniego przyjaznego domu po zachodniej stronie Gór Mglistych. Przed wędrowcami nie było widać lasów ani dolin przecinających teren, tylko rozległy stok wznoszący się łagodnie aż do podnóży najbliższej góry, szeroką szarą przestrzeń wrzosów i rumowisk skalnych, tu i ówdzie poznaczoną zielonymi łatami trawy i mchu, w miejscach, gdzie można było spodziewać się źródeł.
Popołudniowe słońce świeciło jasno, ale nigdzie w tej cichej pustce nie dostrzegali znaku życia czy jakichś osiedli. Jadąc naprzód, wkrótce zrozumieli, że dom Elronda może się kryć niemal wszędzie, gdzieś między nimi a górami. Trafiali niespodzianie na doliny ciasne, zamknięte stromymi ścianami, otwierające się znienacka u ich stóp, i patrząc w głąb jarów, ze zdumieniem spostrzegali na ich dnie drzewa i strumienie. Napotykali szczeliny tak wąskie, że prawie mogli je susem przesadzić, lecz głębokie i huczące od wodospadów. Napotykali ciemne wąwozy, których nie dało się przeskoczyć, i tak urwiste, że w żaden sposób nie zdołaliby zejść w nie i potem wspiąć się znowu na drugi brzeg. Napotykali grzęzawiska z pozoru nęcące świeżą zielenią, różnobarwnymi, bujnymi kwiatami, lecz objuczony konik, który się tam dał skusić, nigdy już nie powrócił.
Nikt z was nie zgadłby nawet, że tak strasznie dziki kraj dzieli bród na rzece od gór. Bilbo nie mógł się temu dość nadziwić. Jedyną ścieżkę znaczyły białe kamienie, ale niektóre bardzo małe, inne znów zarośnięte wrzosem lub mchem. Słowem, mozolna była to droga, chociaż Gandalf, który, jak się zdawało, znał ją dość dobrze, służył za przewodnika.
Czarodziej kręcił głową, wystawiał brodę to w prawo, to w lewo, wypatrując ścieżki, wszyscy zaś sunęli za nim krok w krok bardzo ostrożnie; nie ujechali daleko, gdy już zaczęło się zmierzchać. Pora podwieczorku dawno minęła, zapowiadało się na to, że pora kolacji również wkrótce przeminie. Ćmy polatywały nad ich głowami, mrok zgęstniał, bo księżyc nie wzeszedł. Kuc Bilba potykał się na kamykach i korzeniach. Dotarli do krawędzi stromego urwiska tak niespodzianie, że koń Gandalfa omal nie zsunął się po zboczu.
- Nareszcie! - zawołał czarodziej, a cała kompania, cisnąc się wokół niego, zaglądała ciekawie w parów. Zobaczyli w jego głębi dolinę, do uszu ich dobiegł szum bystrej wody płynącej na dnie w kamienistym łożysku; w powietrzu pachniało drzewami, a na przeciwległym zboczu nad strumieniem błyskało światło.
Bilbo do śmierci nie mógł zapomnieć tej wędrówki po ciemku, gdy osuwali się i ześlizgiwali krętą, spadzistą dróżką w tajemniczą dolinę Rivendell. W miarę jak schodzili niżej, ogarniało ich ciepło, a zapach sosen tak upajał, że Bilbo co chwila kiwał się w siodle i mało brakowało, a byłby spadł, a przynajmniej nos rozbił o szyję kucyka. Zjeżdżali w głąb doliny i serca im rosły. Zamiast sosen otoczyły ich teraz brzozy i dęby, półmrok zdawał się bezpieczny. Zieleń trawy zszarzała do reszty, gdy wychynęli w końcu na otwartą polankę tuż nad brzegiem strumienia.
"Hm! Pachnie mi tu elfami" - pomyślał Bilbo wznosząc oczy ku gwiazdom. Błyszczały na niebie jasne i błękitne. W tej samej chwili wśród drzew wybuchnął śpiew podobny do kaskady śmiechu:

O! co tu robicie
I dokąd spieszycie?
Koń zgubił podkowę,
Rzeka rwie parowem!
Tra-la-li tra-lo-le
Doliną w dole.

O! czego szukacie
I dokąd zdążacie?
W piecu niedaleko
Już się placki pieką!
Tra-la-la tra-le-le
W dolinie wesele
ha, ha!

O! czemu milczycie
I brody stroszycie?
Dlaczego pan Baggins,
Tak słynny z powagi,
Z Balinem, Dwalinem
Kłusuje w dolinę
W tę noc
hoc, hoc!

O! czy zostaniecie,
Czy też uciekniecie?
Już światło dnia gaśnie,
Jeździec w siodle zaśnie,
Konik się potyka,
A u nas muzyka
ha, ha!

Tak śmiali się i śpiewali mieszkańcy tego lasu. Nic mądrego, powiecie zapewne. Ale ich by to nie wzruszyło, śmialiby się jeszcze głośniej, gdybyście im to powiedzieli. Bo to były oczywiście elfy. Kiedy ciemność zapadła na dobre, Bilbo dostrzegł je wśród drzew. Bardzo lubił elfy, chociaż rzadko je w życiu widywał i trochę się ich bał. Krasnoludy niezbyt dobrze z nimi żyją. Nawet tak rozsądne krasnoludy jak Thorin i jego kompania uważały, że elfy mają lekkiego bzika (ale to też jest bzik, żeby tak uważać), a czasem się na nich obrażały. Niektóre elfy bowiem lubią przekomarzać się z krasnoludami i kpią sobie z nich, szczególnie z powodu długich bród.
- No, no! - rozległ się czyjś głos. - Patrzcie państwo! Hobbit Bilbo na kucu, nie do wiary! Ca za widok!
- Przepiękny i wspaniały!
I znów zabrzmiała piosenka, równie niedorzeczna jak ta, którą wam przedtem w całości przytoczyłem. Wreszcie spośród drzew wyszedł młody, smukły elf i ukłonił się Gandalfowi oraz Thorinowi.
- Witajcie w dolinie! - rzekł.
- Dziękujemy za miłe przyjęcie - odparł Thorin odrobinkę kwaśno, ale Gandalf już zeskoczył z konia i wmieszał się między elfy, zagadując wesoło.
- Zboczyliście trochę z drogi - powiedział elf - jeśli chcecie trafić na jedyną ścieżkę, która wiedzie za rzekę do tamtego domu. Chętnie was poprowadzimy, ale zejdźcie lepiej z koni, póki nie przejdziecie przez most. Czy zostaniecie chwilę z nami, żeby razem pośpiewać, czy też wolicie zaraz śpieszyć dalej? Kolacja już się tam przygotowuje - dodał. - Czuję zapach z komina.
Bilbo mimo wielkiego zmęczenia miał ochotę zostać z elfami. Śpiewu elfów, i to w gwiaździstą czerwcową noc, warto posłuchać, o ile, oczywiście, ktoś lubi te rzeczy. Bilbo chętnie też zamieniłby w cztery oczy kilka słów z osobami, które, jak się okazało, znały jego nazwisko i coś niecoś o nim wiedziały, chociaż nigdy ich w życiu nie spotkał. Ciekaw był, co sądzą o jego przygodzie. Elfy dużo wiedzą i są specjalistami od wszelkich nowin, które szerzą się wśród nich równie szybko, a może nawet szybciej, niż woda płynie w potoku.
Ale krasnoludom okropnie pilno było zasiąść do wieczerzy, nie chciały więc ani chwili marudzić. Ruszyli naprzód, prowadząc kuce, póki nie znaleźli się na wygodnej ścieżce i nie doszli nad sam brzeg rzeki. Płynęła żywo i hałaśliwie, jak zwykle górskie potoki w letnie wieczory, po słonecznym dniu, który topi śniegi na szczytach. Kamienny most, nie opatrzony poręczą, tak był wąski, że ledwie jeden kucyk naraz mógł się na nim zmieścić. Szli więc powoli, ostrożnie, gęsiego, a każdy swego wierzchowca prowadził za uzdę. Elfy oświetlały brzeg kolorowymi latarniami i umilały przeprawę wesołym śpiewem.
- Nie zamocz brody w potoku, ojczulku! - krzyczały do Thorina, który zgarbił się i sunął niemal na czworakach. - Już dość urosła bez podlewania!
- Pilnujcie Bilba, żeby nie zjadł wszystkich ciastek! - wołały. - I tak grubas nie przelezie przez dziurkę od klucza.
- Cicho, sza, przyjaciele! Dobranoc! - rzekł Gandalf idący na ostatku. - Doliny mają uszy, a niektóre elfy za długie języki. Dobranoc!
Tak w końcu dotarli do Ostatniego Przyjaznego Domu i zastali jego drzwi na oścież otwarte.
Dziwna rzecz: o tym, co najlepsze, i o dniach najmilej spędzonych niewiele się ma do opowiadania, a słuchanie o tym nie tak bawi słuchacza; za to o rzeczach przykrych, niepokojących czy wręcz groźnych można opowiadać wspaniałe historie i starczy tematu na długo. Nasi wędrowcy spędzili w owym dobrym domu dwa tygodnie z górą i ciężko im było go opuścić. Bilbo chętnie by tam został na zawsze - nawet gdyby mógł w cudowny sposób i bez trudu wrócić do swojej norki. A mimo to niewiele mam do powiedzenia o tym popasie.
Pan domu był przyjacielem elfów, jego przodkowie brali udział w niezwykłych sprawach w czasach przedhistorycznych, kiedy elfy toczyły wojny ze złymi goblinami, a pierwsi ludzie przybyli tu z północy. W latach, w których rozgrywa się nasza historia, żyli jeszcze dość liczni potomkowie elfów i dawnych bohaterów, a Elrond był ich przywódcą.
Miał rysy twarzy szlachetne i piękne jak władca elfów, był silny jak wojownik, mądry jak czarodziej, dostojny jak król krasnoludów, a łagodny jak pogoda latem. Imię jego spotyka się w wielu opowieściach, ale w dziejach wielkiej przygody Bilba odegrał rolę dość małą, chociaż ważną, jak się przekonacie, jeżeli doczytacie tę książkę do końca. W domu Elronda każdemu było dobrze, czy kto lubił jeść, czy spać, czy pracować, czy opowiadać różne historie, czy śpiewać, czy po prostu siedzieć i rozmyślać, czy też wszystko to po trosze łączyć w przyjemną całość. Nic złego nie miało dostępu do tej doliny.
Żałuję, że z braku czasu nie mogę wam powtórzyć chociaż kilku opowieści, chociaż jednej czy dwóch pieśni, które nasi podróżni zasłyszeli w tym domu. Wszyscy, nie wyłączając kucyków, odpoczęli i pokrzepili siły już w ciągu paru pierwszych dni. Zreperowano ubrania, wygojono sińce, odzyskano humor i otuchę. Sakwy wypełniły się zapasami żywności, lekkiej, ale dość posilnej, by mogli przetrwać ciężki marsz przez górskie przełęcze. Dobre rady umożliwiły im udoskonalenie planów wyprawy. Tak doczekali najkrótszej nocy przed najdłuższym w roku dniem; nazajutrz o wczesnym świcie mieli wyruszyć w dalszą drogę.
Elrond umiał czytać wszelkie runiczne pisma. Owego wieczora obejrzał miecze zdobyte w jaskini trollów i rzekł:
- To nie jest robota trollów, ale stare, prastare miecze elfów, dziś zwanych gnomami. Wyrabiano taką broń w mieście Gondolin na wojnę z goblinami. Te miecze pochodzą zapewne ze skarbców jakiegoś smoka lub goblina, bo właśnie smoki i gobliny zniszczyły i złupiły Gondolin przed wiekami. Twój miecz, Thorinie, runy nazywają Orkristem, co w dawnym języku Gondolina znaczy: "pogromca goblinów"; ostrze jego dobrze się wsławiło. A ten, Gandalfie, to Glamdring - "młot na wroga"; nosił go u boku ongi król Gondolina. Strzeżcie pilnie tych mieczy!
- Ciekawe, skąd wzięły się u trollów? - rzekł Thorin, oglądając broń z nowym zainteresowaniem.
- Na pewno nie wiem - odparł Elrond - ale można zgadywać, że wasi trolle złupili innych rabusiów albo znaleźli resztki zagrabionego mienia w jakiejś górskiej kryjówce na północy. Słyszałem, że po dziś dzień można natrafić w opuszczonych podziemiach kopalni Morii na skarby zapomniane tam od czasów wojny krasnoludów z goblinami.
Thorin zadumał się głęboko.
- Będę miał ten miecz w wielkiej czci - rzekł. - Oby wkrótce znów gromił gobliny!
- To życzenie może się ziścić niebawem, podczas przeprawy przez góry -powiedział Elrond. - Ale pokażcie mi tę swoją mapę!
Rozwinął pergamin, przyglądał mu się długo, wreszcie pokiwał głową; miał co prawda to i owo do zarzucenia krasnoludom, bo nie pochwalał ich miłości złota, ale smoka i smoczego okrucieństwa nienawidził gorąco i bolał na wspomnienie gruzów miasta Dali, jego wesołych dzwonów umilkłych na zawsze, wypalonych pożarem brzegów Bystrej Rzeki. Miesiąc świecił tego wieczora szerokim sierpem. Elrond podniósł mapę tak, że biała poświata przeświecała przez pergamin.
- A to co? - rzekł. - Oprócz zwykłych runów, które mówią: "drzwi wysokie na pięć stóp, trzech zmieści się wszerz" - widzę tu litery księżycowe.
- Co to za litery? - spytał hobbit rozgorączkowany. Jak wam już wspomniałem, Bilbo kochał się w mapach, lubił też bardzo runy, napisy i tajemne alfabety, chociaż sam pisząc stawiał litery jakby pajęcze i chuderlawe.
- Litery księżycowe to także runy, ale niewidoczne w zwykłych warunkach -wyjaśnił Elrond. - Żeby je zobaczyć, trzeba patrzeć pod księżyc, a co więcej, gdy chodzi o runy bardzo sekretne, o tej samej porze roku i dnia i przy tej samej kwadrze księżyca, jaka była w chwili ich wypisywania. Pismo takie wymyśliły krasnoludy, używając do niego specjalnych srebrnych piór. Twoi przyjaciele z pewnością to potwierdzą. Runy na mapie musiały być wypisane w najkrótszą letnią noc, gdy księżyc miał kształt sierpa, dawno, dawno temu.
- A co mówią? - spytali jednocześnie Gandalf i Thorin, obaj trochę może dotknięci, że nie któryś z nich, lecz Elrond pierwszy odkrył tajemnicę; co prawda w inne dni nikt nie mógł był odczytać runów księżycowych, tak jak dziś nie mógł zgadnąć, kiedy zdarzy się znów po temu okazja.
- Stań na szarym głazie, kiedy drozd dziobem zastuka - czytał Elrond -a zachodzące słońce ostatnim promieniem dnia Durina wskaże ci dziurkę od klucza.
- Durin, Durin! - rzekł Thorin. - To praojciec jednego z dwóch plemion krasnoludów, mianowicie długobrodych, praszczur mojego dziadka.
- Kiedyż więc jest dzień Durina? - spytał Elrond.
- U krasnoludów pierwszym dniem Nowego Roku jest, jak wszystkim oczywiście wiadomo, pierwszy dzień ostatniego księżyca jesieni, na progu zimy -rzekł Thorin. - Nazywamy i w naszych czasach dniem Durina ten dzień, gdy ostatni księżyc jesienny spotyka się na niebie ze słońcem. Ale obawiam się, że niewiele nam ta wskazówka pomoże, bo przy dzisiejszym stanie wiedzy nie umiemy obliczyć, kiedy takie zjawisko powtórzy się znowu.
- To jeszcze się okaże - rzekł Gandalf. - Nic więcej nie napisano?
- Nic, co dałoby się odczytać przy tym księżycu - odparł Elrond i zwrócił mapę Thorinowi. Potem z całą kompanią zeszli nad rzekę, przyglądać się tańcom elfów w noc sobótkową i słuchać ich śpiewu.
Nazajutrz najdłuższy letni dzień wstał piękny i świeży jak marzenie: na błękitnym niebie nie było ani chmurki, a blask słońca migotał na wodzie. Żegnani pieśnią ruszyli więc w drogę żywo, z gotowością na nowe przygody w sercach, a w głowach z jasnym obrazem drogi, która ma ich poprowadzić przez Góry Mgliste do kraju leżącego za nimi.

4 komentarze: